"Od Ducha Zemsty do Anioła Odkupienia: The Spectre"

 

Zapewne niełatwo byłoby znaleźć fana komiksu, który nie znałby postaci Supermana "szybszego niż pocisk, potężniejszego niż lokomotywa" itd., itd. ... dzięki temu od lat jego perypetie cieszą się niesłabnącą popularnością. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że pomysłodawca "Ostatniego Kryptonijczyka" na tym nie poprzestał. Jerry Siegel, bo o nim właśnie mowa, powołał do istnienia także kilka innych komiksowych bytów m.in. Doktora Occulta (wystąpił gościnnie w polskim wydaniu "Supermana" nr 10/1996) - nietypowego detektywa zajmującego się zjawiskami paranormalnymi - czy też Funnymana, która to postać wbrew oczekiwaniom rychło popadła w zapomnienie.

Znacznie więcej czytelniczej łaski zyskał Spectre zaistniały po raz pierwszy na łamach pięćdziesiątego drugiego numeru magazynu "More Fun Comics" w lutym 1940 roku. Jego historia rozpoczyna się bardzo nietypowo, bowiem w momencie śmierci głównego bohatera -detektywa Jamesa Corrigana. Zamiast zaznać ukojenia w życiu pozagrobowym esencja jego duszy pozostała na ziemskiej płaszczyźnie egzystencjalnej stając się "żywicielem" dla duchowej istoty znanej właśnie jako Spectre. Od tamtej chwili pozornie zmartwychwstały Corrigan dalej wiódł żywot pracownika policji w razie potrzeby przeistaczając się w zazwyczaj ponurą, bladoskórą istotę odzianą w szmaragdowy całun. W kolejnych odcinkach wspomnianego magazynu jak również w innych komiksach National Comics (taką wówczas nazwę nosiło D.C.), Spectre skutecznie rozprawiał się z przedstawicielami przestępczego półświatka wykorzystując swe niemal nieograniczone moce. Jego działalność nie umknęła uwadze innych herosów Złotego Wieku i pomimo mało optymistycznej powierzchowności zaproponowano mu przyłączenie się do formowanej wówczas pierwszej w dziejach grupy superbohaterów (w trzecim numerze "All-Star Comics") znanej jako Amerykańskie Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Przez następne kilka lat dzielnie sekundował swym kolegom w zmaganiach z nazistowskimi szpiegami, nieśmiertelnymi tyranami (Vandal Savage) oraz zbzikowanymi naukowcami (Brainwave). Niemniej, charakter postaci powodował, iż Spectre pozostawał jakby nieco na marginesie wspomnianej organizacji pełniąc rolę zazwyczaj niemego tła dla ówczesnych gwiazd takich jak oryginalny Green Lantern (Alan Scott), Flash (Jay Garrick), czy Hour-Man (Rex Tyler).

Niemal nazajutrz po zakończeniu II wojny światowej popularność magazynów z odzianymi w kolorowe kostiumy nad-ludźmi w rolach głównych uległa gwałtownemu załamaniu. Do dzisiaj zjawisko to nie doczekało się pełnego, zadawalającego wyjaśnienia. Na czoło ówczesnej produkcji komiksowej wysunęły się, co w realiach połowy lat czterdziestych XX wieku było całkowicie naturalne, opowieści rodem z linii frontu oraz coraz odważniejsze w swej formule horrory. Tym samym Amerykańskie Stowarzyszenie Sprawiedliwości niebawem zostało rozwiązane, a niełatwą dla "superbohaterskich" produkcji sytuację rynkową przetrwały jedynie największe hity gatunku tj. "Action Comics" (oczywiście z Supermanem w roli głównej), "Detective Comics" oraz "Wonder Woman". Spectre, podobnie jak reszta nieco mniej popularnych postaci na niemal dwie dekady zniknął z kart historyjek obrazkowych i jedynie przypadek sprawił, iż po latach przebywania w "komiksowym Limbo" zdecydowano się ponownie zaprezentować go nowemu pokoleniu czytelników.

Po niespodziewanym sukcesie nowej wersji Flasha zaprezentowanego po raz pierwszy w czwartym numerze dwumiesięcznika "Showcase" (październik 1956 roku) scenarzyści National Comics stopniowo przywracali do łask osobników skupionych w niegdysiejszym Stowarzyszeniu Sprawiedliwości, choć często w kompletnie innej formule. Na "pierwszy ogień" trafiły najbardziej obiecujące postacie takie jak chociażby wzmiankowany Green Lantern, ale też Hawkman, Atom i Green Arrow. Na swą drugą szansę Spectre musiał oczekiwać nieco dłużej, bo aż do stycznia 1966 roku, kiedy to w sześćdziesiątym numerze nieocenionego magazynu "Showcase" zaprezentowano zmodernizowaną wersję tego bohatera. Zaistniały niebawem jego własny tytuł zamknięto po zaledwie dziesięciu numerach, a on sam okazjonalnie pojawiał się na łamach m.in. "The Brave and the Bold" i "Doctor Fate" póki, co nie zyskując zbytniego poklasku u czytelniczej braci.

Zauważalny wzrost zainteresowania nastąpił dopiero w początku roku 1974, za sprawą twórczego duetu Michael Fleisher/Jim Aparo. W kolejnych numerach dwumiesięcznika "Adventure Comics" scenarzysta dalece odszedł od nieco ugrzecznionej wersji tej postaci, bowiem w jego wykonaniu Spectre to bezlitosna, ponura istota, Anioł Zemsty podlegający enigmatycznej, Najwyższej Istocie, zdradzającej wyraźne cechy chrześcijańskiego Boga w jego starotestamentalnym wydaniu, co zresztą nawiązywało do pierwotnego wizerunku Corrigana. Jerry Siegel, potomek żydowskich imigrantów rodem z terenów należącej niegdyś do Cesarstwa Rosyjskiego Litwy z pewnością nie należał do gorliwych wyznawców religii mojżeszowej, niemniej wyrosły w takowej tradycji siłą rzeczy przesiąknął motywami charakterystycznymi dla judaizmu. Stąd nie dziwią liczne nawiązania do motywów biblijnych, apokryficznych czy też midraszy (kryptonijskie imię Supermana - Kal-El - to starohebrajski "Anioł Pana"), a sam Spectre kilkukrotnie przyznał się do wymordowania pierworodnych Egipcjan (Księga Wyjścia 12,29) oraz stu osiemdziesięciu pięciu tysięcy asyryjskich żołnierzy oblegających Jerozolimę (2 Księga Królewska 19,35). W rozpisanej przez Fleishera mini-serii "Wrath of the Spectre" równie skutecznie i bezpardonowo rozprawiał się z wszelkiej maści szubrawcami topiąc ich niczym wosk, ćwiartując czy też roztrzaskując na drobne kawałki po uprzednim przeistoczeniu ich fizycznej struktury w kruchy materiał. Całości przygnębiającego efektu dopełniały realistycznie ponure ilustracje Jima Aparo znanego polskim czytelnikom z jego prac zamieszczanych w "Batmanie" (po raz pierwszy w numerze 9/1991).

Wydawać by się mogło, że taki typ opowieści znakomicie odpowiadał ówczesnej, niezbyt optymistycznej sytuacji (opanowanie Wietnamu Południowego przez komunistów, kryzys paliwowy, gwałtowny wzrost przestępczości). Warto pamiętać, że właśnie w toku lat siedemdziesiątych zaistniały postacie tego pokroju co Punisher, Sędzia Dredd czy też komiksowa wersja Conana z Cymmerii - bohaterowie wymykający się jednoznacznej ocenie, działający w "szarej strefie" moralności, gdzieś pomiędzy dobrem a złem. Jednakże wbrew pozorom "Gniew Pana" w formule zaproponowanej przez Fleishera nie znalazł uznania. Treść mini-serii okazała się zbyt dalece drastyczna jak na możliwości przyswajania czytelników, co stało się bezpośrednią przyczyną przerwania jej realizacji. Nieliczni entuzjaści musieli uzbroić się w cierpliwość, bowiem finał tej historii opublikowano dopiero w 1988 roku (zbiorcza reedycja ukazała się w 2005 roku). Pomimo wydawniczej porażki wizerunek Anioła Zemsty ukształtowany na łamach "Wrath of the Spectre" pozostał niemal niezmieniony aż do ostatniej dekady ubiegłego wieku. Innowacje wprowadzone przez Douga Moencha (vol. 2 z lat 1987-1989) oraz Johna Ostrandera (vol. 3: 1992-1998) w gruncie rzeczy miały charakter jedynie kosmetyczny. Zapowiedź prawdziwej nowej ery w dziejach tej postaci nastąpił dopiero u schyłku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to jej losy niespodziewanie splotły się z pierwszoligowym herosem uniwersum D.C. - Halem Jordanem, doskonale znanym nie tylko czytelnikom magazynu "Green Lantern".

Jordan, powszechnie postrzegany jako najwybitniejszy przedstawiciel Korpusu Zielonych Latarni, to nie do końca typowy przykład faceta "po przejściach". Skomplikowane życie osobiste (zazwyczaj na własne życzenie), tragedia w postaci zagłady jego rodzinnego Coast City (polskie wydanie "Supermana" nr 5/1996), wymordowanie w przypływie rozpaczy i szaleństwa kolegów z wyżej wspomnianej organizacji (saga "Emerald Twilight" - "Green Lantern vol.3" nr 48-50), na szczęście nieudana próba odkształcenia głównego nurtu czasoprzestrzeni ("Zero Hour") - jak widać scenarzyści robili co mogli by utrudnić jego żywot. Niewątpliwie kulminacyjny moment "kariery" Hala po przeistoczeniu w Parallaxa stanowiło poświecenie przezeń energii życiowej w celu uaktywnienia Słońca pochłoniętego przez Sun-Eatra ("The Final Night" opublikowana jesienią 1996 roku). Zdawać by się mogło, że nadszedł całkowity kres tej postaci. Oczywiście jak to bywa w amerykańskich komiksach - nic bardziej błędnego! Jesienią 1999 roku D.C. Comics opublikowało pięcioczęściową mini-serię "Day of Judgment". Jej autor - Geoff Jones - specjalista od "przełomowych" historii (o czym doskonale wiedzą fani m.in. Hawkmana i właśnie Green Lanterna) po raz pierwszy od niemal sześćdziesięciu lat odseparował Spectre od jego ziemskiego "żywiciela" Jamesa Corrigana przenosząc tego ostatniego wprost do Nieba. Z kolei duchowa esencja "Gniewu Pana", po wydobyciu się spod kontroli makiawelicznego anioła Asmodela odnalazł nową "kotwicę łączącą go ze światem ludzi". Tym razem wybór nieśmiertelnego ducha padł właśnie na ... Hala Jordana, dając tym samym początek nowej symbiozie.

I właśnie w tym momencie na scenę wkracza John Marc DeMatteis. Wsławiony przede wszystkim pracą dla magazynów Marvela takich jak "Captain America" oraz "The Amazing Spider-Man" (niezapomniane "Ostatnie Łowy Kravena") równie dobrze czuł się tworząc pod szyldem D.C. ("Justice League Internationale"). Postrzegany jako mistrz monologu oraz eksploatujących poważniejsze zagadnienia opowieści wydawał się idealnym kandydatem na scenarzystę kolejnej serii poświęconej Spectre - tym razem wyraźnie odmienionemu pod względem wizualnym. Jak czas pokazał na tym zmiany się nie kończyły. Premiera pierwszego epizodu miała miejsce w marcu 2001 roku wzbudzając początkowo zaskakujące zainteresowanie czytelników. Zapewne był to efekt nie tylko przyciągającej magii nazwiska scenarzysty, ale też grafika Riana Sooka, autora ilustracji do komiksowych adaptacji telewizyjnych hitów "Buffy" i "Angel" oraz częściowo opublikowanej także w Polsce serii "B.B.P.O." nawiązującej do "Hellboya". Wyraźnie inspirowane twórczością cieszącego się niesłabnącą popularnością Mike'a Mignoli, choć nie pozbawione charakterystycznych akcentów rysunki tworzyły nastrojowy, lekko "lovecraftiański" klimat i prawdopodobnie ta okoliczność zdecydowała o początkowym sukcesie serii. Epizodycznie rolę ilustratora pełnił Craig Hamilton, a od numeru piętnastego Norm Breyfogle - znakomicie znanego polskim czytelnikom za sprawą jego prac zamieszczonych w polskim wydaniu "Batmana" pomiędzy lutym 1991 a wrześniem 1995 roku.

Pomimo początkowego zainteresowania oraz częstym gościnnym wizytom "Gniewu Pana" w innych tytułach D.C. (m.in. w reaktywowanym i zarazem bardzo popularnym miesięczniku "Green Arrow vol.3") sprzedaż serii - rzecz w gospodarce rynkowej święta - sukcesywnie malała. Nikogo to zresztą nie dziwiło, bowiem bonzowie wydawnictwa od samego początku nie wiązali z nią zbytnich nadziei. Paradoksalnie taki stan rzeczy przyniósł efekt w postaci znakomitej jakości scenariuszy, ponieważ wolny od wszelkich odgórnych wytycznych DeMatteis mógł dać upust swemu talentowi nie oglądając się zbytnio na domniemane reperkusje wywołane zbyt ambitną jak na warunki amerykańskie tematyką. Niemal od pierwszego odcinka daje się zauważyć wyraźną tendencję do radykalnego przekonstruowania profilu postaci. Spectre w jego wykonaniu niemal w niczym nie przypominał ponurego upiora jakim uczynił go Jerry Siegel, ani też bezlitosnego Anioła Zemsty krwawo rozprawiającego się ze złoczyńcami. Na łamach serii DeMatteisa próżno szukać drastycznych scen dominujących w pracach Fleishera i Aparo. Miast tego mamy do czynienia z przemyśleniami duszy Hala Jordana, który symbiozę z anielskim wysłannikiem traktuje jako szansę odkupienia swych licznych grzechów. Dlatego też jego modus vivendi dalece odbiega od metod stosowanych swego czasu przez Jima Corrigana. Szczególnie jest to widoczne w schyłkowych epizodach cyklu, zwłaszcza w opowieści "The Resurection of Sinestro" (nr 21-23) gdzie Spectre musi stawić czoła nie tyle zmartwychwstałemu Sinestro - najgroźniejszemu oponentowi Jordana - co odpowiedzialnemu za jego powrót bytowi duchowemu znanemu jako Stigmonus. Uwięziony pośród fantasmagorii swego umysłu Hal zdaje się nie pamiętać nie tylko dawnej przynależności do Korpusu czy Ligi Sprawiedliwości, ale nawet ówczesnego statusu jako "Gniewu Pana". Skrzętnie wykorzystuje ów stan rzeczy wzmiankowany Stigmonus, jedna z ciekawszych kreacji w dorobku DeMatteisa (a przy okazji totalnie niedoceniona), pierwotnie postrzegana jako wroga osobowość dążąca do przejęcia kontroli nad mocą Anioła zamieszkującego duszę dawnego Green Lanterna. Z czasem okazało się, że Stigmonus dalece wyrasta ponad dualny podział na dobro i zło, a interpretacja tej postaci wymaga nieco głębszego zaangażowania niż to ma miejsce w przypadku większości szwarc-charakterów uniwersum D.C. Oniryczna, czy nawet wręcz schizofreniczna fabuła rozgrywająca się gdzieś na pograniczu Czasu i Wieczności, w równoległej meta-przestrzeni, daleko poza sferą naszej rzeczywistości natychmiast przywodzi na myśl twórczość Phillipa K. Dicka. Podobnie jak wykreowani przezeń bohaterowie także i Hal Jordan, zagubiony w misternie utkanej nań pułapce, powoli dostrzega nieprawidłowości wskazujące na nierealność postrzeganego przezeń świata. Właśnie za sprawą tych doświadczeń nowy Spectre dosadnie udowodnił, iż z dawnego Ducha Zemsty przeistoczył się w Posłańca Odkupienia, oferując przebaczenie nawet tak znienawidzonemu przeciwnikowi, jakim był dlań od lat Sinestro.

Podobnie rzecz miała się w numerze dwudziestym piątym ("Crime & Punishment"), kiedy to Spectre wsparł Miklosa Karisa, ofiarę bezlitosnych eksperymentów, który z nieśmiałego imigranta przeistoczył się w oszalałe, bezrozumne monstrum. Na kartach tegoż epizodu DeMatteis wyraźnie usiłuje odnieść się do zasadności kary śmierci, zagadnienia wyjątkowo skomplikowanego. Na szczęście uniknął on sztampowych argumentów serwowanych nam z jednej strony przez lewackich ekstremistów, z drugiej zaś - zwolenników konserwatyzmu. Miast tego zwięźle, a zarazem subtelnie ukazuje złożoność tej problematyki na zaledwie dwudziestu dwóch planszach! Rekord wart odnotowania.

Do rzadkości należą momenty "oficjalnych" interwencji Spectre, gdy o swym istnieniu daje do zrozumienia więcej niż jednej osobie. W kolejnym zeszycie ("The Path") świadomy rychle nadciągających zmian w efekcie których nasz świat czeka "Nowy Początek" nawiązuje on kontakt, zazwyczaj poprzez sny, z kilkoma osobami w różnych punktach globu. Większość z nich stara się tłumić pochodzące odeń sygnały; inni nie potrafią stać obojętnie w ich obliczu, a głoszone przez nich orędzie niebawem obiega cały świat (m.in. Abdull Khan - niegdysiejszy sunnicki bojownik, okaleczony podczas zamachu). Niby żadna nowość, bowiem w dziejach ludzkości nigdy przecież nie brakowało nawiedzonych profetów, świętobliwych mężów obdarzonych zdolnością wejrzenia w rzeczy przyszłe, czy też najzwyklejszych oszustów wykorzystujących ludzką naiwność. W tym przypadku jest jednak inaczej, gdyż źródłem wiedzy o nieuniknionych wypadkach jest nie kto inny tylko sam Spectre - Anioł Pana. Według ewangelicznej zasady, iż "o dniu owym lub godzinie nikt nie wie" (Marka 13,32) także i on nie zna chociażby przybliżonego terminu Apokalipsy. Jedno jest jednak pewne: czas jest bliski!

Dość poważna tematyka (może nawet jakby nieco "ciężkostrawna") jak na medium pokroju komiksu - zapewne w taki sposób zinterpretowałby autorską serię DeMatteisa laik mało oczytany w komiksowej produkcji. Nieco bardziej "wtajemniczeni" osobnicy doskonale zdają sobie sprawę jak bardzo mylny jest takowy pogląd. Wszyscy mamy w pamięci "Maus" Arta Spigelmana, "V jak Vendetta" Alana Moore'a, czy z bliższego nam własnego podwórka "Achtung Zelig!" oraz antologię "44" poświęconą Powstaniu Warszawskiemu. Dawno już udowodniono, że wbrew obiegowym opiniom pseudo-znawców komiks może podejmować ważkie tematy powiązane z filozofią, religią czy tez aktualnymi bolączkami trawiącymi ludzkość. Jakość proponowanej formuły ukazującej wspomniane zagadnienia zależy od stopnia zaangażowania scenarzysty; DeMatteis zaś wielokrotnie dał się poznać jako nieszablonowy, arcypoważnie podchodzący do swego zadania twórca, nawet na łamach tytułów, które zazwyczaj podejmują znacznie bardziej rozrywkową tematykę (wystarczy sięgnąć do polskiego wydania "Spider-Mana" nr 12/1996). Zresztą, ów autor nigdy nie wstydził się bezpośrednich odniesień do motywów zaczerpniętych wprost z chrześcijaństwa, co sytuuje go na pozycji odważnego nonkonformisty - zwłaszcza w realiach nękanych plagą poprawności politycznej Stanów Zjednoczonych. Unika przy tym pułapki ordynarnie prostackiego wskazania źródeł swej inspiracji (co niestety zbyt często zdarza się ogółowi amerykańskich scenarzystów celujących w banalnej manierze Mike'a Mignoli) chociaż większość czytelników z łatwością dostrzeże zbieżności z biblijną księgą Objawienia. Także wizerunek niegdysiejszego Anioła Zemsty uległ znacznemu przekształceniu; w wersji zaistniałej na łamach niniejszego miesięcznika Spectre przypomina nieco ikonograficzne wyobrażenia katolickich świętych, z oczywistych względów dalece odbiegające od standardów komiksu "superbohaterskiego". Uznanie należy mu się również za subtelne odniesienia do aktualnej sytuacji politycznej, jak ma to miejsce na łamach dwudziestego szóstego numeru serii. Komiks ten datowany jest na kwiecień 2003 roku, czyli niewiele ponad tydzień po rozpoczęciu interwencji skierowanej przeciw dyktaturze Saddama Husseina. Tymczasem znaczna część fabuły rozgrywa się właśnie na Bliskim Wschodzie w fikcyjnym kraju Rasool - ewidentnie stanowiącym zakamuflowaną inkarnacje Iraku.

Zdarzały się także i nieco zabawniejsze momenty, pełniące rolę typowego przerywnika pomiędzy zazwyczaj przygnębiającymi opowieściami. Tak było w przypadku dwudziestego czwartego odcinka ("They say it's Your Bithday!"), którego oś fabularną stanowią urodziny osieroconej bratanicy Hala, Helen, nad którą roztoczył on opiekę niebawem po tragicznej śmierci jej rodziców. Dzięki między wymiarowemu portalowi ukrytemu pośród pustynnych rozpadlin Spectre sprowadza do swej siedziby niegdysiejszych "towarzyszy broni" z Ligi Sprawiedliwości. Rozradowana dziewczynka ma dzięki temu okazję poznać swych idoli, a stali czytelnicy nieco "odsapnąć" pomiędzy bardziej poważnymi perypetiami "Ducha Odkupienia". Wbrew temu co może się wydawać scenarzysta miał okazję pracować również nad komiksami komediowymi, a i w jego "superbohaterskich" pracach nie brakuje momentów komicznych - m.in. na łamach "Justice League International" (zwłaszcza w relacjach pomiędzy niesfornym Booster Goldem, lekko przemądrzałym Blue Beetle oraz "wszystkim wiadomo jakim" Guyem Gardnerem). Stąd całkiem komicznie jawi się goszcząca w tym numerze postać Green Arrow, nachalnie szermującym określeniem "najlepszego kumpla stryjka Hala" niczym oficjalnym tytułem. Na szczególną uwagę zasługuję zwłaszcza jego drobna "wymiana zdań" z nianią Helen - niejaką Miss Minxx (swoją drogą postać sama w sobie mocno enigmatyczna).

Wraz z kolejnymi odcinkami trudno było nie nabrać wrażenia, iż podobnie jak w przypadku Gaimana, Milligana, czy Morissona - właściwych twórców imprintu Vertigo - również DeMatteis podjął się ambitnego trudu przekształcenia jednej ze standardowych postaci uniwersum D.C. tak by wyrosła ona ponad typowy świat odzianych w śmieszne trykoty herosów. Mało która postać wydaje się bardziej ku temu predestynowana, co właśnie Spectre, osobnik niemal transcendentny, stąpający zazwyczaj na odległych płaszczyznach egzystencji przez co idealnie nadawał się na bohatera dojrzalszych opowieści w których nie chodzi jedynie o kolejną bitkę z dziwacznym szubrawcem. DeMatteis tym bardziej mógł pozwolić sobie na taki eksperyment, iż "szefostwo" zatrudniającego go wydawnictwa nie spodziewało się zbyt wiele po tym tytule, a i wyniki sprzedaży - czynnik niestety jak zwykle decydujący - nigdy nie przyprawiły ich o zachwyt. Zabiegi scenarzysty zakończyły się fiaskiem, chociaż niewątpliwie w niektórych odcinkach udało się wznieść Anioła Odkupienia na wyższy szczebel "drabiny komiksowych bytów" ocierając się niemal o poetykę Vertigo, zwłaszcza we wspominanej historii "The Ressurection of Sinestro". Prawdopodobnie ówczesny "żywiciel" Spectre - Hal Jordan - zbyt mocno i jednoznacznie kojarzył się z pierwszym szeregiem postaci rodem z "głównego nurtu" D.C. Ta zaś okoliczność uniemożliwiła tranzyt serii w nieco mroczniejsze "zaułki" tegoż uniwersum. Niestety trud DeMatteisa nie spotkał się z uznaniem czytelników przechodząc niemal niezauważalnie. W ostatnich epizodach widać już wyraźnie kierunek w którym zamierzał on poprowadzić serię, stopniowo pozbywając się balastu w postaci mitologii Zielonej Latarni. Sęk w tym, że w ten sposób scenarzysta odstręczył od serii spora grupę czytelników sięgających po nią z sentymentu dla Hala Jordana. Tytuł zamknięto w maju 2003 roku po wydaniu zaledwie dwudziestu siedmiu numerów, a sam niegdysiejszy opiekun Sektora 2814 - czyli właśnie Hal - miał powrócić do swej dawnej postaci w mini-serii "Rebirth".

Zanim to jednak nastąpiło DeMatteis stopniowo wzbudzał do istnienia nową jakość fabularną, postać "samą w sobie", niezależną zarówno od Green Lanterna jak i oryginalnej wersji Spectre. Pomimo, że nadmieniona wyżej teza o zamiarze zainplantowania omawianej serii do Vertigo to jedynie mgliste przypuszczenie piszącego te słowa to jednak nie zdziwiłbym się gdyby w dalszych, nie zaistniałych niestety odcinkach Duch odkupienia zaczął napotykać członków Nieskończonej rodzinki Hypnosa/Morfeusza, Johna Constantine'a czy Swamp Thinga. Nic jednak nie wskazuje by tytuł reaktywowano w podobnej formule - głównie z tego powodu, iż obecna inkarnacja "Gniewu Pana" - z Crispusem Allenem (znanym ze stron "Gotham Central" oraz wydanym u nas przez Egmont "Batman: Rozbite Miasto") jako nowym "żywicielem" znacznie bardziej wpisuje się w manierę scenariuszy Fleishera. Osobiście mam jednak cichą nadzieję, że pewnego dnia twórca "Ostatnich Łowów Kravena" zdecyduje się wyjawić więcej szczegółów, co do planowanych przezeń "przemeblowań" w pod-uniwersum Spectre. A już totalnym ideałem byłaby obszerna publikacja w ramach "Elseworlds" - np. "Co by było gdyby dusza Hala Jordana pozostała w symbiozie z Duchem Odkupienia ?" Tego jednak raczej się nie doczekamy tym bardziej, że wspomnianą linię okupują pierwszoligowi herosi D.C., a do takich Spectre póki, co nie należy.

Przemysław Mazur