"Saiyuki"

 

Do "Saiyuki" podchodziłam kilkakrotnie - za każdym razem z dwumetrowym kijem. A wszystko to przez recenzje: pienia anielskie, tudzież mistycyzm, homoerotyzm i seksowne nagie męskie tyłki. Nie ma bardziej skutecznej metody na zniechęcenie mnie, niż wpychanie mi czegokolwiek na siłę, co uskuteczniały różne frakcje (z yaoistkami na czele), dlatego do czytania zabrałam się dopiero, gdy na rynku polskim dostępne były już trzy tomy, choć dużo wcześniej miałam w łapach wydanie angielskie. Do dziś twierdzę, że gdyby nie koleżanka z pracy, która mi je pożyczyła przy okazji osobistego kupowania (a ja się akurat nudziłam), to bym pewnie do dziś kija używała (w tym miejscu pragnę jej podziękować, a co!).

Moi mili, ja to pożyczyłam, przeczytałam i następnego dnia kupiłam sobie wszystko, co było dostępne i sępiłam o więcej. Mimo odrobinkę kulawego stylu tłumaczenia, mimo tego, że obrazki w pierwszych paru tomach są paskudnie-krzywo-naćkane, mimo zupełnie nieodkrywczej historii (tak się akurat składa, że czytałam wcześniej "Podróż na zachód", ową legendę chińską, na podstawie której luźno oparta jest fabuła mangi), mimo narzekań, że obiad trzeba by zrobić i czemu ja, do diaska, się tak śmieję w kącie!

Siłą mangi są postacie. Rewelacyjnie nakreślone, cyniczne, mroczne, egocentryczne i bardzo skoncentrowane na "tu i teraz". Mnich Sanzo, teoretyczny przywódca grupy składającej się dodatkowo z półdemona, "już-demona" i "teoretycznie-demona", jest całkowitym zaprzeczeniem wyobrażenia łagodnego buddyjskiego mnicha, w dodatku zupełnie pozbawiony jest poczucia humoru, a uśmiecha się głównie gdy łamie komuś rękę. Gojo (półdemon) to kobieciarz, hazardzista i ryzykant. Hakkai ("już-demon") przestał być człowiekiem, kiedy w imię zakazanej miłości popełnił zbrodnię, która wstrząsnęła niebiosami. I niech nie zwiodą Was te słodkie uśmiechnięte oczka! Goku "teoretycznie-demon" jest niezidentyfikowanym bytem, który za zbrodnie popełnione w niebiosach został zapieczętowany we wnętrzu góry i trwał w zamknięciu przez 500 lat do momentu uwolnienia przez Sanzo. Tak, to banda dziwaków. Paradoksalnie, mimo krwi na rękach, mimo chłodnego, surowego podejścia i egoizmu, nasza czwórka to jak najbardziej pozytywne postacie.

Ale dość już tego wstępu, pora opowiedzieć, o czym to właściwie jest, czyż nie? Jak już wspominałam, fabuła jest prosta jak drut. Ot, Sanzo wyrusza na Zachód w celu przywrócenia równowagi między demonami i ludźmi, przy okazji chce odzyskać skradzioną świętą sutrę, której jest "wybranym" opiekunem, a którą utracił w noc śmierci swojego poprzednika. Jako towarzyszy otrzymuje pakiecik demonów, które jako jedyne nie poddały się szaleństwu, jakie ogarnęło pozostałe demony. Panowie wsiadają na smoka... to znaczy do jeepa, jako że smok potrafi się nieźle maskować, i jadą. I koniec fabuły. To, co się dzieje po drodze, to już zupełnie inna historia.

I to właśnie sprawia, że mangę się świetnie czyta. Owszem, wiadomo, że gdzieś na końcu będzie ostateczna walka z głównym bossem, jak to w mangach bitewnych bywa, ale prawdziwe oblicze bossa poznajemy dopiero... na przedostatniej stronie pierwszej serii Saiyuki. Tak. Po 9 tomach. Jednak dzięki takiej, a nie innej konstrukcji mangi pani Minekura nadała postaciom autentyczność, a samej podróży wymiar większy niż tylko "to jest droga do bossa, pokonajmy ją jak najszybciej", co jest niestety charakterystyczne dla shounenów bitewnych, gdzie każdy przeciwnik po drodze jest tylko przerywnikiem w drodze do celu. Tutaj każda historia odkrywa coś o bohaterach, ukazuje ich kolejne cechy, przybliża i wskazuje co tak naprawdę ukształtowało bohaterów.

O czym są historie? Zabawne, ale odkryłam to dopiero gdzieś tak w połowie. Krew się lała, kończyny fruwały, a wnętrzności walały po podłodze. Otóż manga traktuje o istocie dobra. O istocie dobra w wymiarze boskim, nie ludzkim, na zasadzie "pozwól dziecku upaść przy chodzeniu, inaczej nigdy nie odkryje przyjemności biegania"; dobra, które jest po prostu słuszną rzeczą, którą trzeba zrobić i iść dalej, jak oddychanie czy odkażenie rany; dobra, które czasem polega na odcięciu chorej gałęzi od drzewa. Bo tak naprawdę dobro jest diabelnie trudną sprawą, a my jesteśmy tylko ludźmi i tak łatwo jest pomylić łagodność z dobrocią, a miłosierdzie ze współczuciem.

To, co wiąże ze sobą ludzi, to przeznaczenie, potężna bezosobowa siła, której przeciwstawianie się może doprowadzić jedynie do tragedii. Przeznaczenie, karma, związało ze sobą naszą czwórkę i choć z zewnątrz mogą być oni postrzegani jako najlepsi przyjaciele, tak naprawdę każdy realizuje swoje cele, szuka własnego odkupienia. Wydaje się nieprawdopodobne? Cóż, też tak kiedyś myślałam. Pozwólcie jednak na osobistą dygresję - mam w pracy koleżankę, którą bardzo lubię. Jeśli ktoś na nią wrzeszczy, to jestem pierwsza do obrony, zalewamy sobie nawzajem herbatę, wyręczamy w różnych sprawach i ogólnie świetnie mi się z nią pracuje - ale nigdy nie spędziłam z nią czasu poza pracą. Nawet nie wiem, ile ma rodzeństwa, muszę sobie przypominać imię jej chłopaka i do dziś nie jestem pewna, jak się nazywa miejscowość, z której pochodzi. Po prostu dobrze mi się z nią pracuje, nie przyjaźni... więc podejrzewam, że z chłopakami z Saiyuki jest podobnie. I niech yaoistki wszystkich krajów doszukują się na siłę owego osławionego homoerotyzmu, ja go tam nie widzę i już. Nie, żebym jakoś szczególnie szukała, co prawda to prawda, ale do diaska, to, że faceci są seksowni i walczą ramię w ramię nie oznacza wcale, że się lubią w jakiś szczególny sposób, ech... Ci, co twierdza, że "Sajiuki" jest homoerotyczne to chyba "Wild Adaptera" tej pani nie czytali, tam to dopiero jest subtelnie dwuznacznie.

Fakt, z chłopaków seksapil leje się strumieniami i męskim odbiorcom może nieco przeszkadzać obrazek z oplecionym różami, rozchełstanym męskim torsem czy lekko zsuniętymi spodniami. Nie martwcie się jednak - na nagi tyłek Minekura fankom kazała czekać aż 12 tomów, pół-nagość występuje bardzo sporadycznie i zazwyczaj w kontekście suszenia ubrań po wpadnięciu pod kolejną przysłowiową rynnę. Za to żeńska prawie-że pół-nagość, tudzież obowiązkowe obcisło-skąpe stroje waleczne, też są, więc powinno to zrekompensować niedogodności w postaci anorektycznych, zmaltretowanych, angstowatych biszy.

"Strona, po której walczę, to moja strona" - mówią bohaterowie robiąc to, co do nich należy. I robią to w pięknym stylu. Jeśli zaś o stylu mowa - pierwsze tomiki wyglądają, jak "kto cię babo uczył rysować" - opadające oczy, przydługie kończyny, twarze krzywe, mające buły i wgłębienia w jakiś dziwnych miejscach. To może odstraszać. Jednak już po samych artach dołączonych do tomików można się spodziewać, że będzie lepiej i faktycznie - w okolicy 4 tomiku rysunki subtelnieją, postacie nabierają charakteru a tła przestają wgryzać się natłokiem szczegółów w oczy. I te włosy, włosy! Od samego początku zachwycają pieczołowitością rysowania i z biegiem czasu robią się tylko coraz lepsze, co mnie osobiście cieszy, bo akurat ten element rysunku bardzo lubię.

Same walki są przedstawione czysto i dynamicznie. Wiadomo, kto na kogo skacze i kiedy, żadnych japońskich onomatopei walających się przez pół kadra, subtelna gra światła i cieni. Czyta się dobrze i szybko, doznając przyjemnych wrażeń wizualnych. Dla pań bonusik w postaci sponiewieranych mrocznych facetów, dla panów silne męskie postacie, bez powłóczystych spojrzeń i loków madonny. Ot, kawałek dobrego czytadła utrzymanego w klimacie techno-fantasy.

Na uniwersum "Saiyuki" składają się trzy serie - zakończone "Saiyuki" (9 tomów) oraz nieukończone jeszcze "Reload" i "Garden". "Reload" opowiada o dalszych losach wybuchowej czwórki, zaś "Garden" umiejscawia akcję 500 lat wcześniej, koncentrując się na poprzednich wcieleniach bohaterów. Wydarzenia owe są wspominane w serii pierwotnej, ale ich znajomość nie jest konieczna do czerpania przyjemności z fabuły, za to "Reload" koniecznie należy czytać na końcu, choćby po to, żeby w pełni docenić przemianę jednego z bohaterów w wersję w pełni demoniczną (Minekura to straszna baba, kusiła tajemnicą przez całe 16 tomów, paskuda).

Ocena końcowa - 9/10. Pełnej 10 nie mam odwagi wstawić, bo nie jestem do końca pewna czy nie jestem, mimo wszystko, skażona najzwyklejszą kobiecą sympatią do postaci. Niemniej, jeśli ktoś nie miał nastroju, by chwycić tomik leżący w księgarni na półeczce - polecam. Szczególnie, że wersja polska jest dobra, a w każdym razie o niebo lepsza od "Angel Sanctuary" (choć tu akurat podejrzewam, że te infantylne teksty to wina oryginału).

Joanna "Szyszka" Pastuszka

Saiyuki: 1-7
Wydawnictwo: Waneko
Oprawa: miękka z obwolutą
Dystrybucja: kioski, saloniki
Wydanie: I