"Hellblazer: Shoot" - Epitafium

 

"Gdy pewna pani psycholog prowadzi prace badawczą odnośnie fali, z góry zaplanowanych, masowych zabójstw w centrum Ameryki, enigmatyczny, nałogowy brytyjski palacz ukazuje jej, że korzenie zła sięgają głębiej, niż mogła to sobie wyobrazić". Tak w 1999 roku DC Comics zapowiadało 141 zeszyt Hellblazera pod tytułem "Shoot" (tłum. "Strzelaj"). Komiks ten jest dzisiaj znany jako najbardziej niesławna historia Hellblazera oraz oficjalna przyczyna zakończenia kategorycznie za krótkiego pobytu Ellisa przy najdłuższym miesięczniku Vertigo. Oto historia opowieści obrazkowej odsłaniającej nieprzyjemniejszą stronę amerykańskiego rynku komiksowego.

Retrospekcja historyczna

Sytuacja komiksu o Johnie Constantine nie była najlepsza pod koniec lata 1998 roku - 40-zeszytowy run Paula Jenkinsa zdecydowanie oddalał się od tego, co zaprezentowali wcześniej Jamie Delano i Garth Ennis. Przypominały one bardziej złożone opowieści o człowieczeństwie i bóstwach, które spotkały się raczej z mieszanym przyjęciem ze strony fanów, jak i krytyków. Zatem po publikacji ostatniej historii Jenkinsa ("How to Play with Fire") miesięcznik potrzebował scenarzysty, który był w stanie przywrócić dawne poczucie niepokoju i grozy. Było to poniekąd trudne przedsięwzięcie, gdyż komiks odnotowujący stały spadek na listach sprzedaży mógł nie wytrzymać kolejnego długiego i mało innowacyjnego zarazem stażu. Pewnym ratunkiem był tutaj (nie pierwszy raz zresztą) Ennis i jego odświeżająca historia "Son of Man", która przypomniała o dawnych latach świetności Hellblazera, kiedy to Irlandczyk współpracował z Simpsonem (Dangerous Habits) i Dillonem (Fear and Loathing, Tainted Love, Damnation's Flame, Rake at the Gates of Hell). Niestety, obecny autor "Punishera" nie mógł pozostać przy Constantine'ie na dłużej z tego powodu, że pracował nad początkiem końca swego autorskiego projektu, "Kaznodzieją". Tak więc mimo tego, że "Son of Man" pomógł Ennisowi lepiej sprzedać "Preachera" (co nie jest wcale łatwe dla serii, które mają na koncie parędziesiąt zeszytów), problem obsadzenia na nowo fotela scenarzysty Hellblazera istniał nadal i zrywał sen z powiek edytorom i redaktorom Vertigo.

Ambaras trwał do momentu, aż DC Comics oficjalnie zapowiedziało, że nowym stałym scenarzystą serii zostanie Warren Ellis. Informację przyjęto z istną euforią. Oto autor nowatorskich serii "Authority" i "Planetary" dostał okazję wykazania się w dojrzalszym i wymagającym tytule. W tamtych czasach Ellis uważany był za pretendującego do tytułu komiksowego wizjonera, który jeszcze nie pokazał w pełni, na co go stać. Hellblazer mógł być dla niego szansą wyrobienia sobie szanowanej i jakościowej marki o nazwie "Ellis", jak to wcześniej było z Ennisem. Czy mu się udało? "Właściwie" tak. Ellis przede wszystkim chciał realizować własne wyobrażenie Constantine'a, które nieco się różniło od obrazów tej postaci jego poprzedników. Constantine Ellisa był nade wszystko człowiekiem szukającym sytuacji wzmagających adrenalinę. Kimś, komu śmierć pozwala kontynuować swoją krucjatę i poczuć również prawdziwą istotę smutku ciążącego daną ofiarę. Poczucie tragizmu, dramatu pozwoliło Ellisowi nieco poddać Constantie'a romantyzmowi, co z kolei umożliwiło mu granie everymana i niezbite wierzenie w samego siebie. W tym miejscu Ellis próbował nas przestrzec przed egoizmem wynikającym z pożądania, jakie kieruje Constantine'em w ogólnie pojętym ratowaniu świata, co z kolei nadawało Hellblazerowi niespotykanego uroku. Mimo śmiałego zobrazowania, Ellisowi nie służyły dłuższe historie. "Haunted", pomimo ciekawej narracji i kreacji postaci drugoplanowych, wydawało się być zbyt długą opowieścią. Równie dobrze można ją było zmieścić w 4 zeszytach, a tak przez to rozciągniecie debiutancka opowieść Ellisa do Hellblazera najzwyczajniej męczyła. Moim zdaniem scenarzysta ten wyciągnął pazurki dopiero przy one-shotowych opowieściach, w których magia i jej aspekty były jedynie dekoracją, a prawdziwa groza i terror płynęła tak naprawdę z człowieka i jego czynów. Jeżeli pojawiały się jakieś potwory albo zjawiska nadnaturalne to były one jedynie przykrywką dla znacznie głębszej, psychologicznej trwogi.

Jednakowoż w momencie, gdy Ellisowi wydawało się, że złapał wiatr w żagle okazało się, że będzie je musiał szybko zwijać. Oto pisarz, wraz z Philem Jimenezesem, rozpoczął prace nad Hellblazerem #144, traktującym o strzelaninach w szkole z udziałem nieletnich. Zeszyt został zapowiedziany i niemal gotowy do wypuszczenia w regularnym terminie. Jednak w ostatniej chwili DC Comics postanowiło ocenzurować komiks. Według cenzorów wszystkie czynniki komiksu, a w szczególności elementy narracyjne, były zbyt drażliwe. Niemniej jednak kwestią decydującą o stanowisku ludzi z organu wykonawczego nie była prowokacyjna rozprawa zawarta w komiksie Ellisa, a szczególne okoliczności w USA - 20 kwietnia 1999 roku w Columbie High School doszło do masakry. Dwóch nastoletnich uczniów zamordowało wtedy dwunastu swych rówieśników i jednego nauczyciela, raniło 24 osoby, po czym popełnili samobójstwo przed wkroczeniem policji na teren szkoły. Wydarzenie to było jednym z największych masowych zabójstw na terenie placówek oświatowych w historii USA. Echo tych zdarzeń odbiło się na całym świecie szerokim łukiem, a w Stanach Zjednoczonych było zaczątkiem poważnej dyskusji społecznej na temat przyczyn występowania takich sytuacji i ewentualnego rozwiązania problemu. Ellis rozumiał nastawienie cenzorów DC, niemniej jednak nie mógł się pogodzić z znacznymi zmianami w historii, które mu zaproponowano. W związku z tym scenarzysta postawił jasno sytuację - albo historia zostanie ocenzurowana i wypuszczona na rynek, ale z listy płac zeszytu zostanie wymazane jego nazwisko, albo zmian nie będzie, co wiązało się z kolei z nie opublikowaniem komiksu w ogóle. Wydawnictwo wybrało drugą opcję. Dla Ellisa był to sygnał, że nie może pisać historii, które chce i ma do opowiedzenia, a co za tym idzie nie mógł (albo też nie powinien) pisać nigdy więcej scenariuszy do Hellblazera. Zdał sobie sprawę, że Hellblazer jest tytułem należącym w pełni do DC Comics, rządzącym się własnymi regułami, których nieprzestrzeganie eliminowało na samym starcie. Pisarz zatem opuścił miesięcznik, pozostawiając cztery historie w dalszej produkcji. Wszakże (w przeciwieństwie do niektórych scenarzystów, których spotkała podobna sytuacja) nie opuścił wydawnictwa całkowicie - kontynuował prace nad "Transmetropolitan", gdzie miał dość całkowitą swobodę. A Hellblazer #144? Czytelnicy musieli czekać miesiąc dłużej na ten numer, w międzyczasie wydawnictwo zastąpiło "Shoot" opowieścią rysowaną przez Brada Badstreeta pt. "The Crib". Tak oto DC Comics nie dość, że zgasiło entuzjastyczny ogień w Ellisie (scenarzysta planował swój staż w Hellblazerze w okolicach czterdziestu zeszytów), to jeszcze straciło wielu stałych czytelników przygód Constantine'a (nie mówiąc już o utracie zaufania ze strony fantomu) i na nowo ożywiło problem z obsadzeniem scenarzysty serii. Oględnie mówiąc, nad przyszłością Hellblazera pojawił się niebezpiecznie wielki znak zapytania...

...Wydawałoby się, że jest to już koniec historii najdobitniej pokazującej błąd, jakim była fuzja DC Comics z Warner Bros., jak również problemy kreatorów komiksowych zarówno w realcjach z redaktorami i edytorami wydawnictw (głównie w DC Comics), jak i z prawami autorskimi do ich tworów. Nic bardziej mylnego. W rok po niesławnych wydarzeniach z Ellisem i "Hellblazerem" (2000) anonimowy jegomość wypuścił "Shoot" w Internecie. Od tamtego czasu komiks można znaleźć tu i ówdzie w wirtualnej pajęczynie, dzięki czemu każdy może się przekonać, co było w nim aż tak bulwersującego. Niestety, nie mogę zapodać adresu internetowego, na którym znaleźć można omawianą w tym tekście historię obrazkową. Wiąże się to z tym, że komiks został wypuszczony w obieg nielegalnie - prawa do niego ma wyłącznie DC Comics i tylko ona może ją opublikować w jakikolwiek sposób. Nie mam zamiaru zatem promować wyżej wymienionej strony, gdyż najzwyczajniej nie należy to do moich obowiązków. "Shoot" jest do odnalezienia w Internecie i nie jest to bynajmniej trudne zadanie. "Szukajcie, a znajdziecie".

Przekonacie się wtedy, że diabeł wcale nie jest tak straszny, jak go opisują....

Recenzja

"Śledzimy losy amerykańskiej pani psycholog, która gromadzi materiały do pracy badawczej związanej z falą "szkolnych strzelanin" - mordów dzieci strzelających do innych dzieci rozległych na całą Amerykę - dla komitetu śledczego Senatu. Pisze ona również referat naukowy nie tyle o patologii planowanych z góry zabójstw na masową skalę, co o psychologii ofiar strzelanin. Jej punktem startowym jest Jonestown. Słuchała już wiele razy taśmy z nagraniem ostatniego kazania Jima Jonesa, w trakcie którego członkowie jego sekty religijnej wyli z bólu z powodu mieszaniny cyjanku, którą wypili. Ich dzieci również wypiły truciznę. Także krzyczały.

W bezsennym stanie ciągłych okropieństw kobieta odnotowuje jeden spoisty czynnik w paru ostatnich przypadkach zamordowania dzieci przez ich rówieśników na placach zabaw. Tym łącznikiem jest szczupły, rozczochrany Brytyjczyk w średnim wieku, ubrany w prochowiec. Pani psycholog zaczyna go sprawdzać, podejrzewając o związek z morderstwami. Jednak Constantine - pierwotny, upiorny Constantine, patrzący na sprawy z daleka, enigmatyczny, równie szybko pojawiający się, co znikający - wałęsa się koło naszej pani psycholog, po czym wychodzi z cienia i podstawia jej prawdziwe pojmowanie tego, co się dzieje. Sprawia, że ta patrzy na dowody filmowe właściwie. Dzięki niemu kobieta zrozumie, na czym polega istota patologii, dla której Constantine przyjechał z Anglii (syn jego starego przyjaciela, który wyjechał do Ameryki, również został śmiertelnie postrzelony w jednym z tych incydentów)".

Tak Warren Ellis opisywał "Shoot" Mike'owi Doranowi z "Newsaramy". Jak można się łatwo domyślić, nie jest to typowa historia o Constantine'ie. Nie ma tutaj magii, potworów, nawiedzonych szaleńców. Nie ma również klasycznie pojmowanego klimatu horroru (co i tak jest arcytrudnym wyzwaniem w takim medium jak komiks, gdzie wszystko jest praktycznie wyłożone na talerzu). Jak zatem można zakwalifikować ten komiks?

"Shoot" jest horrorem psychologicznym poruszającym wyjątkowo delikatne sprawy moralne. Jak mało który dokument, film czy inne środki przekazu poruszające tak drażliwe problemy pozwala wejść w omawianą sytuację. Dzięki niej czytelnik staje się mocno uświadomiony odnośnie ogromu tragedii, jaka tkwi w chorobie społecznej o nazwie "strzelaniny szkolne". Jakkolwiek wraz z przebiegiem fabuły i poznaniem tez Constantine'a odnośnie przyczyn strzelanin coraz więcej wskazuje na to, że komiks ten mówi o pogwałceniu moralności w dzisiejszych społecznościach, i to nie tylko tych amerykańskich. Ellis przedstawia się tutaj jako moralista (ale bez patetyzmu), krytycznie oceniający współczesnego człowieka, który zamiast podjąć trud w znalezieniu odpowiedzi na bardzo złożone pytania moralne próbuje iść na łatwiznę, wtapiając się w znane i obryte schematy i tendencyjne drogi rozumowania. Scenarzysta potępia również ludzi za straszliwie postępującą znieczulicę społeczną. Prawda jest taka, że telewizja, a w szczególności serwisy i kanały informacyjne, przyzwyczaiły nas do przeróżnych aktów przemocy i okrucieństwa. Coraz rzadziej coś nas całkowicie zaskakuje, oburza. Dzięki masowym mediom staliśmy się odporni emocjonalnie na wszelkiego rodzaju zło, które może wyjść z drugiego człowieka. "Shoot" zrywa z takim myśleniem. Sprawia u odbiorcy katharsis, przez co ten zaczyna myśleć o rzeczach, przed którymi zwykle uciekał lub (co jest bardziej rzeczywiste) nigdy mu nie przyszły do głowy. Wreszcie trzeba przyznać, że komiks jest... straszny. Po zakończeniu lektury byłem wręcz ogarnięty bólem i szokiem tego, z czym miałem do czynienia. Trudno po czymś takim wrócić do codzienności. Codzienności, która woli zamieść nieprzyjemne sprawy pod dywan, gdyż są one dla niej za skomplikowane.

Prace Phila Jimenezesa były jeszcze większym szokiem. Przyznam się szczerze, że nie miałem wcześniej do rysunków tego artysty większego szacunku - uważałem, że to, co zaprezentował w "Wonder Woman" czy "Infinite Crisis" było niczym więcej, aniżeli biedniejszą imitacją prac George'a Pereza. W "Shoot" zaniemówiłem za sprawą jego zabawy kadrem, iście realistycznymi ekspresjami twarzy i fotorealistycznym odwzorowaniem codzienności. Zdawać by się mogło, że każda postać występująca w komiksie jest inna, zgoła odmienna od pozostałych. W dodatku artysta ciekawie potęguje nastrój niepokoju za sprawą odwzorowania miejsca akcji. Biuro pani psycholog jest w połowie zaciemnione, co nadaje mu nie tyle tajemniczości co ponurości charakterystycznej dla filmów noir. Wreszcie, gdyby nie Jimenez zakończenie nie wzbudziłoby we mnie tyle goryczy i smutku.

Omawiając "Shoot" nie sposób uciec od pytania, czy cenzorzy postąpili słusznie nie publikując komiksu Ellisa. Odpowiedź na to pytanie wydawałaby się oczywista. A jednak... Z jednej strony zawarte są w niej ciężkie motywy, przekleństwa i niekiedy upiorne wyobrażenia. A wszystko udekorowane znaną nam codziennością. Mimo to gorsze rzeczy widywało się w takim "Kaznodziei", gdzie Ennis otwarcie szydził z kościoła oraz atakował czytelnika hektolitrami krwi. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby ten konkretny numer spotkałby się z negatywnym odbiorem opinii publicznej, nawet dzisiaj. Ellis rzuca wyzwanie czytelnikowi, by ten głębiej się zastanowił odnośnie powodów zmuszających dzieci do takich postępowań, a propozycje, jakie prezentuje nie każdemu się spodobają. Oczywiście można tutaj bronić komiksu w ten sposób, że okoliczności w nim przedstawione są tylko fikcją. Znowu jednak pojawia się pytanie - czy to coś da? Czy taka obrona przemówi do rozsądku publice, która już nie tak łatwo potrafi odróżnić wymysły wyobraźni od rzeczywistości (weźmy za przykład Kod Leonarda da Vinci)? W końcu, czy ktoś miałby odwagę poddać się dyskusji z rodzicami dziecka, którzy stracili je w podobnych incydentach, a przeczytali komiks? Otwarcie powiem, że nie wiem, jakbym się zachował w przytoczonych sytuacjach. Jak mawiała Wisława Szymborska: "Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono".

" Shoot" dla Warrena Ellisa jest tym, czym dla Neila Gaimana był sandmanowski "Odgłos jej skrzydeł". To w tej historii Ellis odnalazł swój głos dla Hellblazera, daleki od tego, co przedstawiali wcześniejsi scenarzyści serii. Faktycznie, obecna jest w niej gorycz. Jest mroczna i depresyjna. Może nawet wyrachowana. Nie oznacza to jednak wcale, że przez to nie powinna zostać opublikowana. Moim zdaniem każdy winien przeczytać ten komiks, pomimo prowokującej i ponurej otoczki. Może znienawidzicie ten komiks, a może wręcz przeciwnie. Nie o to tu jednak chodzi. Komiks warto przeczytać, gdyż jest to świetny przykład pokazania maestrii komiksowego kunsztu. Jest to komiks, do którego się wraca tak, jak choćby do "Watchmenów". Jest to wspaniały środek odczulający od obojętności, jaka zawitała w naszych realiach.

Michał "Chudy" Chudoliński