"Transformers"

 

Kiedy Michael Bay zdecydował się nakręcić "Transformers" pojawiła się obawa, czy poradzi sobie z niełatwym zadaniem przeniesienia na kinowy ekran ikony Hasbro. Ostatnie produkcje reżysera, "Pearl Harbor" i "Wyspa", zostały przyjęte dość chłodno. Nic dziwnego, że w sercach miłośników wielkich "blaszaków" zagościł strach przed pomysłami Baya.

Warto wspomnieć, że "Transformers" już raz trafiło na srebrny ekran, mianowicie w 1986 roku. Animowana wersja kinowa ukazująca walkę robotów z pożeraczem światów - Unicronem, wielkiej furory nie zrobiła. Tym bardziej aktorskie przedsięwzięcie wymagało od autorów wzmożonej pracy i zaangażowania.

Na amerykańskie bazy wojskowe zostały przeprowadzone ataki przez potężnych, niezidentyfikowanych sprawców. Celem napaści za każdym razem były ściśle tajne dane. Z czasem ludzkość odkryła, że nie jest jedyną inteligentną formą życia we wszechświecie. W przeszłości na Ziemię trafił sześcian zwany Wszechiskrą, posiadający moc tworzenia robotów. W poszukiwaniu bezcennego artefaktu na naszą planetę przybyły dwie nacje Transformersów. Deceptikony pragną jak najszybciej odnaleźć źródło mocy i zmienić ludzki świat w swój nowy dom. Na przeszkodzie do zrealizowania tego celu stają im pokojowo nastawione Autoboty. W samym centrum kosmicznego konfliktu znajduje się nastolatek Sam Witwicky, który w dziwny sposób zostaje zamieszany w całą intrygę...

Po seansie "Transformers" można śmiało powiedzieć, że Michaelowi Bayowi udało się stworzyć dzieło stojące na wysokim poziomie w kategorii kina rozrywkowego. Wyważone w każdym calu, balansujące miedzy akcją, nieodpartym humorem a ironią. Same roboty wywierają piorunujące wrażenie, ale co równie ważne, efekty komputerowe nie przyćmiewają gry aktorów. Nie dziwię się, dlaczego Shia LaBeouf otrzymał propozycję zagrania w kolejnej odsłonie przygód Indiany Jonesa. To właśnie on jest sercem "Transformers". Na barkach początkującego aktora spoczął obowiązek udźwignięcia ciężaru filmu. Shia bez problemu podołał temu zadaniu. Na uwagę zasługuje kilka świetnych ról drugoplanowych, jak rodziców Sama, hakera (rola Anthony'ego Andersona) czy też zbzikowanego agenta sektora 7., w którego postać wcielił się John Turturro. Oczywiście, obraz prawie na każdym kroku stara się podkreślić bohaterski wizerunek amerykańskiej armii, ale na szczęście nie jest to jego najbardziej wyeksponowany wątek. Na pierwszym planie otrzymujemy życiowe perypetie Sama, który właśnie staje się szczęśliwym posiadaczem swojego pierwszego samochodu. Twórcy skupili się na relacjach chłopaka z rodzicami czy dziewczyną - Michaelą, które ubarwili konfrontacją Autobotów z Deceptikonami.

Fabuła nie jest mocno oryginalna, ale w przypadku takiego filmu nigdy nie miała nią być. Bay sprawnie połączył ze sobą elementy komiczne z akcją, serwując najlepsze w tym roku widowiskowe kino. Niewątpliwie, zawsze można powiedzieć, iż film jest naiwną bajeczką o walce robotów, której genezy twórcy za bardzo nie wyjaśnili. Niemniej jednak "Transformers" najlepiej odbierać jako ten element sztuki filmowej, który często nazywamy "magią kina". Właśnie ta magia powołała do życia wielkie blaszaki, których popularność przeszła najśmielsze oczekiwania. Ukazanie robotów po mocnym liftingu (nie wszystkie transformery przypominają wizerunkiem swoje odpowiedniki z komiksów czy kreskówek) okazało się strzałem w dziesiątkę.

Zakończenie "Transformers" jest otwarte, a grube miliony dolarów zarobione na całym świecie zwiastują ciąg dalszy. Nikt przecież nie powiedział, że kolejne spotkanie przerośniętych robotów musi toczyć się na Ziemi. Przed twórcami stoi otworem cała galaktyka...

Marcin Andrys

"Transformers"
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Alex Kurtzman, John Rogers, Roberto Orci
Obsada: Shia LaBeouf, Megan Fox, Josh Duhamel, Tyrese Gibson, Jon Voight, John Turturro, Rachael Taylor, Anthony Anderson
Zdjęcia: Mitchell Amundsen
Muzyka: Steve Jablonsky
Czas trwania: 144 minuty