"Technokapłani" tomy 6-8:

"Tajemnice Technowatykanu", "Gra doskonała", "Galaktyka Obiecana"

Hmm...nie jest łatwo zacząć taką recenzję. Dlaczego? A dlatego, że po przeczytaniu trzech ostatnich tomów Technokapłanów, sam nie potrafię jednoznacznie ustosunkować się do tej serii...Ale, jak mówią Amerykanie: "first things first", czyli zacznijmy tak jak należy, od streszczenia fabuły.

Jak nietrudno się domyślić, Albino i jego uczniowie docierają w końcu do Galaktyki i Planety Obiecanej. Albino łączy się ze swoją rodziną, która też przechodzi przez pewne dosyć barwne perypetie, a zakon Techno-technosów zostaje ostatecznie rozbity w pył - technoalleluja!!... Tak mniej więcej można streścić fabułę trzech ostatnich tomów kosmicznej sagi o Technopapieżu Albinie i jego familii i tak szczerze, nie będzie to zbyt wielki skrót tego, co się tam wydarza... Po przeczytaniu tego wydania zbiorowego trzech ostatnich tomów, pierwszą moją reakcją było zniechęcenie i świadomość, że portfel jest chudszy o 70PLN, a moja potrzeba poznawania intrygujących i ciekawych opowieści została zaspokojona w bardzo mizernym stopniu. Zaraz potem w głowie pojawiły się też przemyślenia i krytyczne uwagi na temat tego, co przeczytałem, które pozwolę sobie przytoczyć w ramach tej recenzji. Lojalnie uprzedzam, że z powodu rozczarowania lekturą, zamierzam szczerze się czepiać i zżymać. W związku z tym, jeśli kogoś takie wywody nie interesują, serdecznie zapraszam od razu do przeczytania podsumowujących akapitów końcowych...

Najważniejszą krytyczną uwagą, jaka przychodzi mi do głowy jest to, że...w tej serii (a w trzech ostatnich tomach szczególnie) absurd goni absurd! Niektóre pomysły scenarzysty są wręcz śmieszne, bezsensowne, bełkotliwe, nieprzemyślane lub po prostu totalnie bzdurne. Pozwolę sobie tutaj przytoczyć najlepsze "kwiatki", jakie dostrzegłem w recenzowanych trzech ostatnich tomach opowieści. Mamy tu na przykład kąpiel w ciekłej miedzi, na odzyskanie zdrowia dla dzieci Penephy i Onyx; ludożerczy, wysysający mózgi las; zadające gwałt komety...(?...eeee) Jak to przeczytałem, mało mi komiks z ręki nie wpadł - no ileż to zboczeńców w tym kosmosie grasuje, straszne - nawet komety:) Albo niesienie wielkiej pompy na ramionach uczniów Albina przez las - to co, już nawet wózka widłowego czy innego cholerstwa nie zdążyli zabrać z macierzystej planety? Albo coś takiego: "W ciągu jednej sekundy przemierzyli wymiar delta"... Hmm...co autor miał na myśli? A może ten wymiar delta to framuga od drzwi, przez które przechodzili w czasie jednej sekundy, tylko żeby brzmiało bardziej technicznie, to Jodorowsky sobie tak wymyślił? Ale na tym oczywiście nie koniec bzdurek i głupotek, no bo co powiecie na "kąpiel we krwi siedmiu pozbawionych głów dziewic" - ten scenarzysta zawsze lubił drastyczne motywy, ale po co wymyślać coś takiego!? W kolejnym (siódmym) tomie mamy mur w kosmosie "ciągnący się na miliony kilometrów w lewo i w prawo i w górę i w dół". Co to ma być, kosmiczny "Chiński mur"? Ja przepraszam, ale dla mnie to jest po prostu brak pomysłu na wymyślenie przeszkody, która mogłaby zatrzymać statek kosmiczny... A poza tym, jeśli to cholerstwo było takie wielkie, to czy czujniki na statku Albina nie mogły go wykryć już z daleka i ominąć szerokim łukiem, zamiast do tego podlatywać, żeby "pomacać"?!

Kolejny kwiatuszek mamy na stronie 53 - węże Zombry i towarzyszące im technoskie statki bojowe, mknące przez kosmos. Wygląda to wszystko jak zlepiona razem wielka masa, sklejona w jedną wielką plątaninę pojazdów - milimetr zboczenia (ach te dwuznaczności) z kursu i wypadek gotowy. Albo technoska torpeda gromonaprowadzajaca z podwójnym doładowaniem - śmiechu warte. Mamy tu też straszne cierpienia Albina, zmuszanego do okrutnego sadyzmu, jeśli chce stanąć na czele Technowatykanu. Męki te są totalnie nieprzekonywujące, sztuczne, nieautentyczne. Mamy też kosmiczne ptaki przemierzające miliony lat świetlnych w poszukiwaniu samicy - to się dopiero nazywa determinacja:). Uczniowie Albina przywołują takiego kosmicznego ptaszka wyśpiewując magiczną sylabę "kli", bo taki dźwięk wydają samice tych ptaków w okresie godowym (równie dobrze mogłyby używać sylaby: "phi" byłoby równie głupio, tylko że bardziej oddawałoby "olewacki" stosunek autora scenariusza do czytelnika). Poza tym, nie ma to jak transmisja dźwięku przez kosmiczną próżnie, gdzie nie ma dla fal dźwiękowych nośnika - powietrza. Ale może się czepiam, przecież w arcydziele sztuki filmowej "Gwiezdnych Wojnach" mamy dokładnie to samo :). No, ale wracając do "Techokapłanów", ponownie mało mi album z ręki nie wypadł, jak przeczytałem wypowiedź Tingrifiego, który stwierdza, że chce jak najszybciej dotrzeć do Planety Obiecanej, aby tam znaleźć samiczkę i począć z nią jak najwięcej ślicznych i inteligentnych małych. Czego jak czego, ale wiewiórkopodobnych samiczek będzie na zupełnie obcej planecie na pewno zatrzęsienie. Koszmarny bełkot....

Kolejne bzdury pojawiają się na "Planecie obiecanej", do której w końcu docierają strudzeni podróżnicy. Już na pierwszej stronie dostrzegają oni piramidy, i stwierdzają, że to na pewno obiekt sakralny...hmmm... skąd ta pewność - kobieca intuicja? Niedługo potem, podczas walki z obudzonym potworem, okazuje się, że broń przybyszów jest zupełnie bezużyteczna. Albino stwierdza po fakcie: "prawa tej galaktyki różnią się od naszych. Nie funkcjonuje tu żadna technologia techno". Znaczy co - tam jest inna fizyka? No dajże pan spokój Panie Jodorowsky... Ale to jeszcze nie koniec tego wątku, czy może raczej niekonsekwencji scenariuszowej autora. Zaraz obok, na stronie 111 widzimy bowiem, jak nasi bohaterowie przemierzają obcą planetę w pojazdach przywiezionych z ojczystego świata... To jak to jest...miało nie działać, a działa? ;)

Tom ostatni jest najgorszy ze wszystkich, zarówno pod względem scenariuszowym jak i graficznym. Dużo wielkich kadrów - półstronicowych, czasem nawet i całostronicowych, wyraźnie wskazują, że autorzy nie mieli zbyt wiele pomysłów na dokończenie opowieści i chcieli po porostu jakość zamknąć ten album w ramach przepisowych 48 stron, czymś zapchać tą przestrzeń. Wygląda to tak, jakby "Technokapłani" autorów nudzili i nie chciało im się wkładać energii w rozwój i jakość tej serii. Dobrnąłem do końca opowieści, jednak sam nie wiem, co na jej temat sądzić. Z jednej strony nie jest to wszystko takie złe, ale mimo wszystko, Jodorowsky'ego zdecydowanie stać jest na więcej jeśli chodzi o scenariusz. Po przeczytaniu całej sagi dochodzę do nieuchronnego wniosku, że kupowałem tą serią głównie ze względu na nazwisko scenarzysty i jestem zawiedziony!

Kiedy oglądałem, a później czytałem pierwsze albumy tej serii, byłem pełen optymizmu i nawet mi się to wszystko podobało. Co prawda trochę mnie dziwiło, że sekta Techno-technosów ma się właściwie nijak, do tego jak została sportretowana w "Incalu", gdzie pojawiła się po raz pierwszy, ale pomijając ten fakt, cieszyłem się, że mam w rękach kolejną opowieść z Jodowersum. Teraz, po poznaniu całości twierdzę, że Jodorowsky wymyślił serię, która jest zapychaczem, takim nie wiadomo czym. Zdarzają się tutaj błyskotliwe pomysły i momenty, widać też powiew mistyki tak charakterystyczny dla komiksów tego autora. Jednak wraz z ukazywaniem się kolejnych odsłon tej rodzinnej epopei, coraz bardziej wątpiłem w tą serię, jak się okazało, niestety słusznie. Jeśli chodzi o stronę graficzną, to chyba nikogo nie zdziwi, że mamy tu wciąż to samo komputerowe paskudztwo, co w poprzednich tomach, powiedziałbym, że jest nawet gorzej, mniej starannie i ...buro. No cóż, widać takie czasy. Najlepsze z tego wszystkiego są chyba okładki Freda Beltrana.

Trzeba przyznać, że Jodorowsky jest, ogólnie rzecz biorąc, twórcą inteligentnym i błyskotliwym. Czerpie motywy z wielu różnych źródeł, jak Biblia, filozofia, mistyka, czy opowieści o Piratach (np. Tortuga, która była autentycznym portem). Wydaje się, że autor miesza to wszystko w wielkim tyglu swojej wyobraźni. Okazuje się, że Technokapłani mają nawet przesłanie - artysta wskazuje na zagrożenie ze strony bezdusznej technologii, pokazuje jak może ona wpłynąć na ludzkie jednostki, wypaczyć je, zdemoralizować, czy wręcz zdehumanizować. Jednocześnie mimo pewnych przekazów moralnych, cała historia jest miałka, papkowata i bełkotliwa. Brak jej polotu. Wydaje mi się, że autor próbował tutaj zmieszać zbyt dużo różnych elementów, w wyniku czego cała mieszanka stała się niespójna i niestrawna. Mamy tu SF, filozofię, mistykę, ostrzeżenie przed zagrożeniami związanymi z rozwojem techniki - w szczególności technik informatycznych. Jednocześnie to wszystko próbuje być bajkowe, a z drugiej strony drastyczne. Nie byłoby tak może źle, gdyby Jodorowsky'emu nie brakowało tym razem pomysłów na ciekawe splecienie wątków i zaskakujące (a nie "ziewane" i sztampowe) zakończenie. Ale niestety tak jest....

Kto powinien kupić ten komiks? Myślę, że ten, kto chce mieć komplet albumów o Technokapłanach, ewentualnie zbywa mu pieniędzy, tudzież miejsca na półce z komiksami. Jednak szacunek należy się tutaj wydawnictwu Egmont, które, zgodnie z zapowiedziami, doprowadza do końca wydawanie rozpoczętych serii frankońskich, nawet ze świadomością, że niewiele na tym zarobi. Uważam, że jest to opowieść, której potencjał zmarnowano. Na początku była szansa, że zmieni się to wszystko w coś interesującego, tak się jednak nie stało.

Tomek "aegirr" Brzozowski

 

"Technokapłani" tomy 6-8
Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Zoran Janjetov
Kolory: Fred Beltran
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 10.2006
Wydawca oryginału: Les Humanoides Associés
Format: 21,5 x 29 cm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 69,00 zł