Filmowe adaptacje komiksów

Filmowe adaptacje komiksów stały się niemal powszechną normą. Nie ma roku, w którym do kina nie trafiałaby produkcja tego typu. Mamy tutaj do czynienia zarówno z tytułami powszechnie rozpoznawalnymi, na przykład "Batman", jak również adaptacjami oryginalnymi, jak na przykład "Historia Przemocy".

Skoro narodził się nowy gatunek filmowy, jakim niewątpliwie jest adaptacja komiksu, krytycy, ludzie na co dzień zajmujący się filmem profesjonalnie, wzięli sobie za punkt honoru napisać kilka pochlebnych lub mniej pochlebnych słów o danej adaptacji. Dla typowego laika, ich artykuły stanowią inteligentną pożywkę pozbawioną jakichkolwiek słusznych spostrzeżeń o adaptacji danego komiksu. Natomiast u osób, dla których komiks mieści się w ramach szeroko pojętej sztuki, wspomniane artykuły mogą spowodować jedynie uśmiech politowania na twarzy, że taki tekst w ogóle wyszedł spod ręki recenzenta.

Przykładów jest wiele i nie zamierzam ich tutaj mnożyć, wspomnę jedynie o tych, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Przy zeszłorocznej premierze "Batman Begins" (nie ukrywam, nie lubię polskiego tytułu tego filmu) natknąłem się na artykuł wychwalający najnowszą odsłonę przygód Nietoperza. Oczywiście każdy może wyrazić własne zdanie, posiada gust lepszy czy gorszy, ale analiza porównawcza na tle wszystkich filmów o Gacku, bardzo mnie zdumiała. Otóż pierwsze dwa filmy cyklu, które wyszły spod ręki kontrowersyjnego Tima Burtona, zostały wręcz potraktowane na równi z "dziełkami" Joela Schumachera. Nie przeczę, że "nowy" Batman wniósł trochę świeżości do tego cyklu, ale nadal za niedościgniony wzór filmowych przygód Nietoperza, uważam "Powrót Batmana" i w swoim poglądzie raczej nie jestem osamotniony.

Chyba najwięcej "byków" popełnionych na centymetr sześcienny papieru gazetowego, można doszukać się przy okazji premiery "X-Men: The Last Stand" (tak jak w przypadku Batmana, polski tytuł jest daleki od marzeń). Pozwolę sobie przytoczyć kontrowersyjny dla mnie fragment tekstu: "Główne wątki tego filmu zaczerpnięto z komiksu Dark Phoenix Saga wydanego w 1980 roku, w którym tytułowa bohaterka (w komiksie zamienia się w nią Jean Grey) wskutek "zaburzeń energetycznych" dostaje szału i rusza w niszczycielski rajd po wszechświecie, dezintegrując po drodze całe układy gwiezdne." W moim odczuciu "zaburzenia energetyczne" stanowią bardzo oględny, a zarazem lekceważący opis znaczącego wydarzenia, kultowej serii komiksowej. Prom, którym na Ziemię wracała grupa mutantów, poddany był promieniowaniu kosmicznemu, a o samej Phoenix wspomina się jako o "żyjącej kosmicznej energii". Gdyby autor poszukał dokładniejszych informacji na temat Jean Grey (wystarczyło skorzystać z dobrodziejstw Internetu) dowiedziałby się, że w gruncie rzeczy nie przemieniła się w Phoenix, tylko została przez "nią" zastąpiona. Po pewnym czasie ciało Jean Grey zostało odnalezione w stanie hibernacji, na dnie Zatoki Jamajskiej (w 263 numerze "Avengers"). Możecie powiedzieć, że autor nie musiał znać tej informacji. Zgadza się, ale jak się nie ma 100% pewności, to albo się sprawdza, albo temat pozostawia nie ruszony. Nie dziwiłbym się, gdyby film powstał w oparciu o nową historię, ale przecież "Dark Phoenix Saga" oraz wszystkie związane z nią reperkusje pochodzą sprzed ponad 20 lat. Czasu na dokształcanie było wiele.

W tym samym artykule czytelnik otrzymuje "nieszczęśliwą ósemkę" adaptacji komiksowych. Nie wymienię tego doborowego towarzystwa, ponieważ jest to subiektywne zdanie autora, ale jeden szczegół bardzo utkwił mi w pamięci. Rozumiem, że można w danym wyrazie popełnić literówkę, a nawet podpisać zdjęcie aktora nie tym nazwiskiem co trzeba (także zdarzyło się w tym numerze), ale nazwać Fantastyczną Czwórką (oryginalny tytuł "Fantastic Four" jest bardzo prosty to tłumaczenia) "Wspaniałą czwórką" jest błędem karygodnym. Świadczy dobitnie, że osoba zajmująca się tym artykułem, o samych komiksach ma blade pojęcie. Nazwa "Fantastyczna Czwórka" to kanon, znana nie tylko z komiksów wydanych w Polsce (Mega Marvele, FF: 1234 czy X4), ale także serialu animowanego. Zresztą, moim zdaniem, trudno zaliczyć ją do ośmiu najgorszych produkcji. Tim Story stworzył film bardziej rozrywkowy i spektakularny niż niejeden krytyk potrafił przewidzieć. Tym bardziej, że dubbing (którego w ogóle nie powinno być!) FF w polskim wykonaniu (sic!), był chyba najgorszym w dziejach naszego kina.

O najnowszej adaptacji "Supermana" pisało się wiele. Szczególnie gazety prześcigały się w najróżniejszych rankingach ile to klątw i innych "czarów marów" wisi nad tą produkcją. Ilu reżyserów zrezygnowało z projektu i dlaczego gra ten aktor, a nie inny? Nieżyjącego Christophera Reeve'a nikt godnie nie zastąpi w roli Kryptończyka. W tych recenzjach, które miałem przyjemność przeczytać nie doszukałem się pozytywnych opinii na temat filmu. Jaki jest tego powód? Istnieją dwa. Pierwszym jest strój bohatera: w każdym tekście wspomina się o jego kalesonach, getrach czy pelerynce, itp. W tym miejscu warto odesłać do komiksu, nawet najnowszego, i pokazać, że właśnie taki uniform powoduje, iż Superman jest najbardziej rozpoznawalnym bohaterem komiksowym na świecie, oraz stanowi dobro kulturowe od prawie 70 lat. Sam wybierając się na film nie oczekiwałem radykalnej zmiany stroju bohatera.

Po drugie - często w wypowiedziach pojawia się pytanie: dlaczego Superman nie ratuje ludzi w Iraku, Darfurze czy przed tsunami, a nawet dlaczego nie ściga Bin Ladena? Najwyraźniej fikcja komiksowa pomyliła się co niektórym z problemami współczesnego świata. Jeszcze tylko brakowało indoktrynacji politycznej w adaptacji "Supermana". Innych bohaterów komiksowych nikt na wojnę do Iraku nie wysyłał. Ponadto robienie sobie żartów z tragedii ludzkich (tsunami czy inne kataklizmy) w odniesieniu do kina stricte rozrywkowego, stanowi brak taktu ze strony autora tekstu, poszanowania ludzkich uczuć oraz pamięci ofiar.

W bodajże dwóch czy trzech opisach "Superman Returns" natknąłem się także na podobne stwierdzenie. Mianowicie autor/autorka od filmu oczekiwał/a tylko jednego: jak bohater rozrywa koszule i pojawia się emblemat Supermana. Najwyraźniej inne fragmenty tego obrazu nie zapadły oglądającemu w pamięci, a może wszyscy oczekiwali tylko tej sceny nie bacząc na inne elementy fabuły? Jak ktoś chciał zobaczyć Kenta zmieniającego się w bohatera, wystarczyło obejrzeć jeden z wcześniejszych filmów, ot i cała filozofia.

Na koniec dodam, że mimo wielu potknięć, można znaleźć porządne artykuły odnoszące się swoją tematyką do adaptacji komiksowych. Istnieją ludzie cenieni w tej branży. Nie tak dawno przypadł mi do gustu felieton "O powstawaniu gatunku", (Krzysztof Lipka - Chudzik w sierpniowym numerze miesięcznika "Cinema" [www.stopklatka.pl/felietony/felieton.asp?f1i=165] - przyp. xionc), który uważam za ciekawą analizę tematu. Pozostałym życzę poprawy w swoim dążeniu do doskonałości. Każdy jest tylko człowiekiem i może mu się przydarzyć słabszy dzień, ale nie można piętnować adaptacji komiksowych za to, z jakiego gatunku się one wywodzą. Czasami czytając "wypociny znawców tematu" odnoszę wrażenie, że napisali dany tekst wyłącznie dlatego, iż musiał powstać do najnowszego numeru. Do swojej pracy należy podchodzić profesjonalnie i najpierw zapoznać się z komiksem, poznać realia historii, porównać z filmem, a dopiero potem przelać swoje myśli na papier. Taka analiza na pewno zostanie doceniona przez czytelników i pozwoli uniknąć błędów na przyszłość.

Marcin "Motyl" Andrys