Sandman Volume IX - The Kindly Ones

 

Dwa miesiące temu bawiąc na szkoleniu w Stanach, buszowałem trochę po księgarniach w dziale Graphic Novels. Wybór nie był jakiś oszałamiający, ale wypatrzyłem kilka rzeczy których szukałem. I kilka takich, które same wpadły mi w ręce. Do tych ostatnich należał dziewiąty TPB Sandmana. Za jakąś śmieszną kwotę USD19.99 można było kupić niepodzielone wydanie, więc uznałem, że zamiast czekać na wydanie Egmontu (plotki o wysokiej cenie były zatrważające) zaopatrzę się w ten komiks od razu. Zresztą miałem ochotę go przeczytać właśnie wtedy.

Ten wstęp miał usprawiedliwić fakt, że piszę tekst bez gruntownej (lub choćby powierzchownej) wiedzy o polskim wydaniu, czyli takich sprawach jak jakość druku, tłumaczenie, moment w którym historia się urywa czy rzeczywista cena albumu (to sprawdzę na Internecie przed wysłaniem tekstu).

Paradoksalnie pierwszy tom przygód Sandmana (czy to w ogóle można nazwać "przygodami"?), którego nie kupiłem w polskim wydaniu, jest zarazem tym, który najbardziej na to zasługiwał. Powiem tak - od pewnego czasu cykl piaskowy działał na mnie mocno usypiająco (hmm, dziwacznie to brzmi w tym konteście, prawda?), a cała wrzawa wokół wszędobylskiego Gaimana wywoływała efekt przesytu. Z całym szacunkiem dla tego wybitnego scenarzysty - co za dużo to niezdrowo.

"Sandmana" uważałem za najwybitniejsze osiągnięcie mrocznego Neila, jednak kilka ostatnich tomów zdradzało objawy wyczerpywania pomysłów. Mistrz zdał sobie z tego sprawę. Postanowił cykl zakończyć (ponoć miał to zaplanowane od dawna, jednak z mojej perspektywy nie widzę powodu, dla którego nie mógłby dorzucić przed "The Kindly Ones" jeszcze z 12 tomów; potem już nie mógł).

Krótko - "The Kindly Ones" to dzieło absolutnie wspaniałe. Jeśli ktoś zadał sobie trud (miły trud, lecz zawsze) doczytania do tego momentu sagi - jego cierpliwość zostanie nagrodzona. To chyba najlepszy "Sandman" od czasu "Preludiów i Nokturnów", choć kompletnie inny. Jedyne podobieństwo, poza całkowitym pochłonięciem czytelnika, to doskonałe wyczucie atmosfery horroru, która po pierwszym, rewelacyjnym TPB gdzieś się zagubiła. Tutaj powraca w najlepszym wydaniu. Niektóre sceny były tak sugestywne, że na stałe pozostaną w pamięci, ale powstrzymam się i nie zdradzę o co chodzi, choć bardzo mnie kusi, aby podać przykłady.

Komiks jest bardzo obszerny. Nie liczyłem stron (i nie chce mi się), ale chyba ma spokojnie ze 300. Nie dziwię się, że Egmont to podzielił i nawet nie będę robił z tego powodu zastrzeżeń. Mogło naprawdę wyjść za drogo, a szkoda żeby część czytelników nie sięgnęła po niego z powodu wysokiej ceny. Jednak z drugiej strony - jest to zdecydowanie zamknięta całość. Nie da się tego raczej (mi się nie udało) przeczytać na raz, ale przerwanie w połowie też raczej nie powinno wchodzić w grę. Po pierwsze intryga jest zbyt spójna, a po drugie to niehumanitarne, aby odrywać czytelnika w trakcie akcji, to wręcz druga najgorsza rzecz zaraz po stosunku przerywanym.

Pierwsze przekartkowanie tego tomu "Sandmana" może dać wrażenie, że kreska jest bardziej uproszczona i dziecinna niż w poprzednich albumach. Być może tak jest, nie będę drążył tej tezy. Natomiast - tutaj mogę w pełni zaświadczyć - w żaden sposób nie wpływa to na odbiór dzieła. Po przeczytaniu byłem nawet lekko zaskoczony, że mogłem odnieść takie wrażenie na początku. Taka kreska po prostu jest tu na miejscu. Zresztą - odbiór "Sandmana" odbywa się głównie na poziomie scenariusza. Gaiman zdążył nas już chyba do tego przyzwyczaić.

Jeśli niepokoi Was fakt, że autor ten napisał ostatnio kilka powieści dla dzieci i jego narracja (np. w "Chłopakach Anansiego") często wydaje się być kierowana cały czas do młodszego czytelnika, nie lękajcie się! Tym razem scenarzysta stanął na wysokości zadania i potraktował swoje dzieło poważnie. Może zresztą dlatego, że pochodzi ono w sumie z wcześniejszego okresu jego twórczości.

Gaiman napisał w posłowiu (czy Egmont je opublikuje?), że był to najdłuższy i pod wieloma względami najtrudniejszy "Sandman" do napisania. Jestem w stanie uwierzyć, że nie jest to czysta demagogia. Takie albumy jak ten naprawdę mogą być trudne do wyplucia przez artystę. Nie ma to nic wpólnego z odcinaniem kuponów od popularnej serii - to jest tworzenie legendy!

Mógłbym teraz wystawić właściwego Kiziora. I could do it. I chose not to. Go now. I will talk to you no further.

Arek Królak