"Poznański 1956 Czerwiec"


Gdzie jest seks? Gdzie jest przemoc?!

Już zaczynam powoli przywykać do nędzy i ogólnego upodlenia polskiego tzw. komiksu edukacyjno-pompatycznego, jednak czasem brak instynktu przetrwania powoduje niewyjaśnioną chęć przeczytania próbki tego wątpliwej proweniencji nurtu

W przypadku "Poznańskiego 1956 Czerwca" (kto wymyślił ten tytuł?) chęć owa nie była nawet tak bardzo niewyjaśniona - przekartkowałem, obrazki były ładne, to kupiłem (wszyscy faceci tak mają?).

Gdybym miał oceniać całość po stronie graficznej, byłby Kizior wyżej. Po scenariuszu z kolei (jakim na Boga scenariuszu?) byłoby niżej, więc niech już będzie ta średnia. Co robiło tych trzech pacjentów odpowiedzialnych za treść i Kazimierz Ujazdowski aby wyodrębnić takiego paszteta - boję się nawet wyobrażać.

Aby nie być gołosłownym, oto próbka talentu (tylko podium):
Miejsce trzecie:
"- Mamo! Zgubiłem zabawkę!"

Miejsce drugie:
"-O Boże, synu! Tak się martwiłam, że stało ci się coś złego... Dobrze, że wróciłeś do domu cały i zdrowy."

I wielki zwycięzca najlepszych kawałków:
"W ulicznym tłumie sporo było dzieci i młodzieży. Wszak skończył się właśnie rok szkolny."

Mam pytanie - co biorą kolesie, którzy wymyślają takie wrzuty? Wszak dialogi owe nijak nie licują z wrażliwością współczesnego odbiorcy, chowanego na hip-hopie, Counter Strike'u i filmach pornograficznych. Ale trzeba przyznać, że autorzy postanowili się zmierzyć z niezwykle trudnym zadaniem. A czytelnicy komiksu nie są chyba ich grupą docelową. Przypuszczam, że komiks ten będzie rozprowadzany na zgromadzeniach Młodzieży Wszechpolskiej i młodzieżowych kółek patriotycznych, a Tkaczyk będzie czytał napisy i objaśniał co jest na obrazkach. Wszak komiks jest (jak pisze pan Kazimierz) komunikatywną, lekką formą - nie należy czytelników ową zanadto przeciążać.

Otóż nie - barany. Komiks nie jest lekką formą. Był w latach pięćdziesiątych, ale już nie jest. AD2006 od komiksu oczekujemy czegoś więcej niż drętwych jak noga nieboszczyka dialogów, didaskaliów, które obszczymurka spod budki z piwem wprawią w zażenowanie, a dziecko z przedszkola o palpitację. Po co tak biję pianę? Bo martwi mnie koniunkturalizm sztuki. A to źle, że mnie martwi, bo koniukturalizm to dobry znak. To symbol zwiększania znaczenia komiksu, jego normalnienia. To daleko idąca ekstrapolacja, ale robotnicy w Poznaniu walczyli także o to, żeby ci autorzy, jeden z drugim, mogli z pomocą Gazety Wyborczej, banku BZ WBK, Gildii.pl i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego opublikować swoje dzieło i zobaczyć je w sklepie na półce. Wszak na tym polega wolność, demokracja i kapitalizm ze wszystkimi konsekwencjami, a jak się komuś nie podoba może kupić Druunę (chwilowo nie po polsku).

Należy przy tym przyznać autorom, że pracę domową odrobili. Poza kilkoma uproszczeniami (funkcjonariusz UB przebrany za tajniaka z Men in Black, robotnik słuchający beztrosko Wolnej Europy na stanowisku pracy), całość przedstawia się bardzo przekonująco. Szkoda, że jest to tak przytłaczająco nudne, bezpłciowe i pomnikowe. Nie sposób się tu z nikim identyfikować, nawet za bardzo nie można się wczytać w losy bohaterów, bo ich tu zwyczajnie nie ma. Polska kronika filmowa w wydaniu komiksowym właśnie tak by wyglądała. Nie lepiej było potraktować realia historyczne jako tło do opowiedzenia jakiejś spójnej historii? A zaczynanie komiksu od Mieszka I to już objaw delikatnej paranoi.

Plusy albumu to śliczne wydanie, niska cena, przepiękne rysunki (trochę w stylu Josela, jeśli ktoś to widział), starannie wykonana okładka, doskonały papier i widoczny wysiłek włożony w proces twórczy przez wszystkich zainteresowanych. Profesjonalizm wart jest szacunku, nawet jeśli brak mu wsparcia w polocie i błysku geniuszu twórczego. Czy doczekamy się kiedyś komiksów historycznych robionych nie na zamówienie, ale z prawdziwą pasją? Być może. Jeśli inicjatywa "Patriotyzm Jutra" w ramach której ukazał się ten komiks, padnie na podatny grunt.

No i muszę pogratulować naszemu ministrowi kultury otwartości na formy. Ta postawa wszak niemal ociera się o liberalizm...

Arek Królak 

Aha - jeszcze jedno na koniec, bo nie wspomniałem jeszcze o durnym słowniczku dorzuconym jako dodatek dla imbecyli. O ile informacje historyczne są ciekawie zredagowane i wartościowe, to tłumaczenie wątpliwych wyrażeń gwarowych jest w większości całkowicie bezzasadne (komu trzeba wyjaśniać, że "idziemy wiara", znaczy "idziemy ludzie"?). Jeszcze tylko tego kolesia z reklamy Warki Strong brakuje, który powie "Uznanie w Wielkopolsce". Co za zaprzepaszczona okazja marketingowa...

Poznański 1956 Czerwiec
sc.: M. Jasiński, W. Tkaczyk, W. Żwikiewicz
rys.: Jacek Michalski
wydawca: Zin Zin Press
kolor: szary
stron: 80
cena: 19,90