Na fali popularności serii "Ultimate Spider-Man" i "Ultimate X-Men", w 2001 roku szefowie Marvela zadecydowali o stworzeniu kolejnego tytułu z tej linii. Wybór padł na nową wersję przygód grupy superbohaterów - Avengers. Realizację projektu powierzono szkockiemu scenarzyście Markowi Millarowi oraz rysownikowi nazwiskiem Bryan Hitch - samą zaś ligę nadzwyczajnych gentelmenów i dam przemianowano na "The Ultimates".

Z półki Chmiela
OSTATECZNIE MUSISZ-TO-MIEĆ, CZYLI KRÓTKO O "THE ULTIMATES - vol. 1 & 2"


Millar posiłkując się klasyczną wersją powstania grupy, stworzył jednak nową jakość, podobnie jak zrobił to rok wcześniej w przypadku "Ultimate X-Men". Inspiracja jest jak najbardziej swobodna, bo w zasadzie poza składem zespołu oraz tym, że odnalezione zostaje zamrożone ciało Captaina America, którego udaje się przywrócić do życia - wszystko inne to już imaginacja szkockiego pisarza, nie mająca nic wspólnego z pierwotną wersją. Grupa zostaje stworzona przez Nicka Fury, szefa agendy rządowej S.H.I.E.L.D. - tym razem w afroamerykańskim designie (a nawet z facjatą Samuela L. Jacksona), acz nadal z machoistyczną przepaską na oku. To z jego inicjatywy, przy poparciu prezydenta George'a W. Busha, takie specyficzne jednostki jak dr Hank Pym (alias Giant Man - potrafiący zwiększać swoje gabaryty), jego żona Janet (alias Wasp - posiadająca umiejętność latania i zmniejszania ciała), Thor (były pacjent szpitala psychiatrycznego utrzymujący, że jest wcieleniem znanego ze skandynawskiej mitologii boga piorunów), miliarder Tony Stark (alias Iron Man, który do walki przywdziewa wymyśloną przez siebie cybernetyczną zbroję) oraz Steve Rogers (alias Captain America - bohater narodowy z czasów II Wojny Światowej, który nadludzkie moce zawdzięcza eksperymentom) zostają skompilowani w oddział antyterrorystyczny mający reagować na zagrożenia, z którymi nie będzie mógł sobie poradzić nikt inny. Wyżej wymienieni są wspomagani przez równie nietuzinkowe osobowości tzn. dr Bruce'a Bannera, Betty Ross (odpowiedzialną miedzy innymi za public relations zespołu), Wandę i Pietro Maximoff - dzieci groźnego mutanta terrorysty o pseudonimie Magneto oraz agentów od mokrej roboty Clint Bartley (alias Hawkeye) i Natashę Romanovą (alias Black Widow).

Odnaleziony i przywrócony do życia Captain America dostaje propozycję przystąpienia do stworzonego przez Nicka Fury oddziału do zadań specjalnych. Początek XXI wieku to czas, kiedy własnemu rządowi nie ufa się bardziej niż zwykle, a reklama, promocja i public relations gwarantuje sukces każdego zjawiska. Takim właśnie zjawiskiem jest Ultimates - zespół nadludzi, których zadaniem będzie likwidacja nadzwyczajnych problemów. Ale społeczeństwo nie ufa ani prezydentowi, ani agendom rządowym - nie ufa też superbohaterom, ich "inność" może przecież stanowić niebezpieczeństwo dla zwykłego człowieka. Prasa zadaje sobie pytanie po co tworzyć coś nad czym można stracić kontrolę. Betty Ross robi wszystko, aby przekształcić wizerunek zespołu w zbiorowisko maskotek dla publiki, tzw. celebrities, stawiane w jednym rzędzie ze najsławniejszymi gwiazdami kina i muzyki. I nagle - pechowo - jej własny chłopak Bruce Banner, niedoceniany i zazdrosny, postanawia poeksperymentować na samym sobie, zrobić z siebie nadczłowieka. Wychodzi mu to średnio - powstaje Hulk, żywa maszyna zniszczenia, odpowiedzialna za śmierć setek ludzi i zarazem pierwsze wyzwanie, z którym zmierzyć muszą się Ultimates. Paradoksalnie, gdyby media dowiedziały się kim tak naprawdę był Hulk, podniosłyby się paranoiczne okrzyki, że aby uzasadnić istnienie grupy stworzono sztuczne niebezpieczeństwo, jak zresztą rząd amerykański ma to w zwyczaju czynić od wielu już lat. Sprawa zostaje więc utajniona, wszyscy obawiają się reperkusji wpadki, nikt też nie jest specjalnie zadowolony tym, do czego doprowadziło pojawienie się Hulka - i to nie tylko dlatego, że ujawnienie prawdy pogrzebałoby projekt i karierę Nicka Fury. Więcej też niż na obszarze obrony planety (i zdecydowanie dramatycznie), dzieje się pomiędzy członkami zespołu w sferze układów personalnych z nastawieniem na damsko-męskie. W końcu jednak pojawia się prawdziwy problem - śledztwo S.H.I.E.L.D. w sprawie pozaziemskiego spisku, który ma doprowadzić do eliminacji ludzkości, zaczęło przynosić efekty. Osadzeni przed laty na Ziemi uśpieni agenci przygotowują pod fasadami licznych korporacji grunt pod inwazję pozaziemskich "filozofów - ekologów", którym ludzkość nie pasuje do porządku wszechrzeczy jako element zagrażający temuż. I tak, po pierwszej wpadce Ultimates mają wreszcie okazję udowodnić, że istnienie ich grupy ma jednak sens.

Czy zarys fabuły brzmi naiwnie? Być może tak właśnie jest, ale szkopuł w tym, że jest to jedynie zarys. Bo to co napisał Millar to już po prostu kawałek rewelacyjnego komiksu z górnej półki. A pewnie że nastawionego na rozrywkę, ale za to w najlepszym stylu. Znakomita szybka narracja, wspaniałe dialogi pełne sarkazmu i ironii (jak choćby: Iron Man: "Thor użyje tego swojego młota i przeniesie ten szajs do jakiegoś innego wymiaru..." Black Widow: "Hę? I to już? To ma być ten twój wspaniały plan? Thor? Ten świr ma to przenieść do Narni i wszystko będzie dobrze, tak?"), komentarze do naszej rzeczywistości rządzonej przez kompleks rozrywko-przemysłowo-zbrojeniowy i mistrzowska zabawa konwencją. Szkocki scenarzysta wykorzystuje ograne motywy w nowoczesnym, błyskotliwym stylu - z szacunkiem dla klasyki, ale w taki sposób, że nie można się oderwać od lektury. Bohaterowie, którzy mają już po kilkadziesiąt lat, jawią nagle jako jakby nowe postaci, wymyślone zgodnie z receptą Warrena Ellisa z czasów "Stormwatch" i "Authority" (i w końcu nic tym dziwnego skoro pisanie tego drugiego tytułu kontynuował właśnie Millar). Nie ma tu bełkotu o stawianiu ponad wszystko życia przeciwnika. Jeżeli wymaga tego sytuacja żaden z bohaterów nie zastanawia się długo nad tym czy cel uświęca środki. "The Ultimates" to komiks, który pozwala sobie wyobrazić w pełni jak wyglądałby nasz świat, gdyby istnieli w nim nadludzie; czyta się to nie jak idealistyczny epos o bohaterach, ale brutalny, realistyczny reportaż z działań wojennych.

To komiks o grupie, ale Millar dba o to, aby znaleźć w całej fabule miejsce dla każdej postaci, co wcale nie jest takim prostym zabiegiem. W pierwszej części "The Ultimates" dzieje sie bowiem bardzo dużo i bardzo ciekawie, a akcja rozpędza się z każdym numerem. Scenarzysta bawi się dobrze konstruując relacje pomiędzy bohaterami, jakże odmienne od klasycznej wersji. W tamtej bohaterowie to przyjaciele na śmierć i życie, idealni i idealistyczni, w zasadzie (choć też nie do końca) pozbawieni wad. A u Szkota? Używający życia playboy lubiący trwonić pieniądze, umierający na raka mózgu; z trudem odnajdujący się w nowej rzeczywistości uczestnik wydarzeń, które dla wszystkich innych są już historią; piękna i inteligentna, ale zgadzająca się na poniżanie kobieta; zakompleksiony mąż okazjonalnie bijący swoją żonę; były pacjent zakładu psychiatrycznego o poglądach hippisa; niedowartościowany naukowiec, który chciałby być wreszcie osobą budzącą prawdziwy szacunek; co chwilę obściskujące się perwersyjnie rodzeństwo. Każda z postaci jest w jakiś sposób dziwna, a niektóre z nich są albo z trudem tolerowane, albo też wręcz budzą niechęć reszty zespołu. I na tej właśnie inności, wzajemnym niezrozumieniu, cynizmie i sceptycznym podejściu do idei Millar oparł swój koncept grupy superbohaterów. To znak czasów po prostu albo zjawisko zwane przeze mnie syndromem Moore'a, ale realistyczne podejście do motywu zespołu nadludzi pozwala na inne niż nas do tego przyzwyczajono pokazywanie postaci. Skończył się czas wzajemnie zafascynowanych sobą bohaterów w kostiumach, od czasu do czasu popadających w nic nie znaczące konflikty - w "The Ultimates" każda z postaci ma swoje problemy, swoje spojrzenie na świat, podobnie jak zwykły obywatel. To że dysponuje nieprawdopodobnymi umiejętnościami albo nadnaturalną mocą to w zasadzie detal - jest to komiks o ludziach walczących z różnymi przeciwnościami, między innymi z tym, co złe w nich samych. Czy Millar zdekonstruował motyw superzespołu? Wręcz przeciwnie - pomimo skomplikowanych relacji, licznych konfliktów i braku zaufania pomiędzy członkami grupy w obliczu zagrożenia te -było nie było - indywidualności potrafią współdziałać nadzwyczaj efektywnie, ryzykując życiem dla idei, w które - chyba tylko pozornie - zdają się nie wierzyć. Nie jest oczywiście tak, że szkocki scenarzysta wymyślił coś absolutnie oryginalnego, w zasadzie jego dzieło jest tylko wynikiem ewolucji komiksu amerykańskiego - ale przyznać trzeba, że jest pierwszym, który wyczynia takie fabularne wywijasy w najbardziej głównonurtowej z głównonurtowych produkcji - własności Marvela. Bo przecież mogło być nowocześnie, ale zarazem miło, klasycznie i grzecznie jak w "Ultimate Spider-Man" i "Ultimate X-Men" - Szkot za zgodą redaktorów poszedł jednak o krok dalej, a eksperyment przyniósł niespodziewane korzyści.

"The Ultimates" to wielki sukces, ale nie tylko Millar jest jego ojcem, słowa uznania należą się także rysownikowi. Hitch dokonuje na planszach rzeczy nieprawdopodobnych, rysuje dynamiczną, pełną detali kreską. Klasycznie z jednej strony, ale zarazem nowocześnie. Można wślepiać się w każdy z kadrów i co jakiś czas odnajdywać nowe szczegóły. To perfekcjonista, dlatego rysowanie jednego zeszytu zajmowało mu czasami kilka miesięcy. Czytelnicy narzekali na opóźnienia, ale w sposób kulturalny - zapowiedzi, że warto być cierpliwym okazały się bowiem jak najbardziej potwierdzone. To wszystko co Millar i Hitch pokazali nam w tych trzynastu zeszytach kojarzy się z pierwszoligowym, hollywodzkim blockbusterem, z tą tylko uwagą, że w kinie nigdy byśmy czegoś takiego nie zobaczyli. Dlaczego? Bo żadnej amerykańskiej wytwórni nie byłoby stać na efekty specjalne podane z takim rozmachem.

W USA dobiega właśnie końca druga część serii, która według pogłosek zakończy się spektakularnie (aż strach pomyśleć co to znaczy), a za kontynuację projektu odpowiedzialni będą Jeph Loeb i Joe Madureira, czyli gwarant tego, że dziecko Millara i Hitcha pozostanie w czołówce bestsellerów. Twórcy dwóch pierwszych serii uznali, że pora odejść ponieważ drugą serią podnieśli poprzeczkę tak wysoko, że sami nie są w stanie jej przeskoczyć.

W Polsce wydawanie serii zarzucono po wydaniu pierwszych sześciu zeszytów. Co jest symptomatyczne i niech starczy za cały komentarz.

Jeśli macie ochotę na znakomicie napisany komiks o superbohaterach z dużą dawką akcji i emocji, o czymś więcej niż tylko bijatyki w kręgach wzajemnej adoracji, to "Ultimates" jest lekturą dla Was. Zde-cy-do-wa-nie!

Chmielu