Komiks-Fantastyka


Pamiętam jak pewnego razu zobaczyłem u wujka nowy numer "Fantastyki". Miałem już wówczas w sobie bakcyla zainteresowania zarówno science-fiction, jak i komiksami, ale pozostawałem jeszcze na etapie fascynacji twórczością Papcia Chmiela, Szarloty Pawel i Baranowskiego. No więc jak zwykle zabrałem się za przeglądanie "Fantastyki" i w środku trafiłem na kolejny odcinek "Funky Kovala", bodajże ten, w którym nasz bohater dokonuje na latającym skuterze rozwałki w budynku Stellar Fox. Cóż tu dużo pisać - to było coś, przy czym twórczość wyżej wspomnianych była zaledwie cieniem. Później trafiłem na jeszcze dwa inne odcinki, ale jako kilkuletni chłopak nie miałem możliwości stałego śledzenia serii. Poza tym o "Fantastykę" było ciężko, można ją było dostać spod lady w kiosku, albo mając kumpla, który jeździł w zaopatrzeniu. Takie czasy. Przez następne lata "Funky Koval" jawił mi się więc jako niedościgniony wzór, komiks marzeń, który fajnie byłoby mieć, ale którego zdobyć nie mogłem.

Zdaję sobie sprawę, że nostalgiczny i przydługi wstęp może być dla Was nieco nużący, ale uwierzcie, że w swych początkach ten magazyn był rewelacyjny i wywoływał niemało emocji. Były to czasy, kiedy komiksy kupowali prawie wszyscy. Gdy pojawiała się informacja, że przywieźli do kiosku coś nowego to trzeba było być pierwszym, bo inaczej można się było obejść smakiem. A "Komiks-Fantastyka" to nie był jakiś komuszy "Relax" przeplatany propagandowym myst'em, ale konkretny temat, gwarancja dobrego komiksu. Zaczęto od "Kovala", potem pierwszy "Yans" (publikowany wcześniej w "Świecie Młodych"), następnie "Funky Koval - Sam przeciw wszystkim" i kolejne "Yansy". Pierwszy numer publicystyczny (z zabawnym shortem Van-Hamme i Rosińskiego), nowe objawienie czyli "Rork" (z początku traktowany z rezerwą), drugi numer publicystyczny poświęcony kobietom w komiksie. I koniec pewnej epoki. W 1990 w ramach rozgrywek z molochem RSW "Ruch", "Komiks-Fantastyka" została przekształcona w "Komiks". Zniknęło rewelacyjne logo, do nowego trzeba było się przyzwyczaić. Pojawiły się nowe pomysły, no i jak zwykle zapowiedzi. Jacek Rodek rozpływał się nad tym, co zobaczymy dzięki "Komiksowi". Na większość z tytułów, na czele z "Exterminatorem 17" czekam do dzisiaj. Jakkolwiek zaczęli ładnie: "W poszukiwaniu Ptaka Czasu", piątego "Yansa" i "Wiecznej wojny" (które to tytuły nawet reklamowano w radio), to później niestety tylko pierwszy "Valerian - Miasto niespokojnych wód" prezentował niezły poziom. Zmieniały się czasy i czytelnikom w Polsce nie wystarczało już to co było klasyką na zachodzie Europy, tym bardziej, że część z tej klasyki delikatnie trąciła myszką. Maciej Parowski w jednym z artykułów nabijał się z - jak to ujął - buńczucznych zapowiedzi szefa TM-Semic twierdzącego jakoby jego firma zawojuje rynek komiksowy w Polsce. Szybko okazało się, że po raz kolejny pomylił się w ocenie, a twarde prawa ekonomii rozłożyły periodyk na łopatki. O ile cykle "Wieczna wojna" i "W poszukiwaniu Ptaka Czasu" były komiksami wybitnymi, to już epatowanie "Valerianem", "Rozbitkami czasu", "Burtonem i Cybem", "Stormem", przyjemną plastycznie, aczkolwiek ogólnie zupełnie przeciętną "Kryształową szpadą" czy, o zgrozo, żenującą "Kapryśną księżniczką" było po prostu błędami marketingowymi. Z bogatej oferty europejskiego rynku komiksowego, w którym prowadzący magazyn wyraźnie gustowali, z wielu naprawdę przyzwoitych rzemieślniczych projektów (nie wspominając już o ambitniejszych pozycjach z górnej półki) wybierano według sobie tylko znanego klucza najczęściej rzeczy przeciętne. Twierdzenie, jakoby żywot "Komiksu" został przerwany wiedźmińskim mieczem, aczkolwiek zabawne w swym metaforycznym sensie nie jest do końca prawdziwe. Zmieniły się po prostu gusta, amerykańskie komiksy wydawały się atrakcyjniejsze, zaś aktywne ataki "przyjaciół" ze środowiska nie poprawiały sytuacji adaptacji prozy Sapkowskiego. Nie pomógł nawet niezły, analityczny artykuł Wojtka Birka opublikowany na łamach "Nowej Fantastyki", będący tak naprawdę kryptoreklamą i ostatnią próbą ratowania padającego magazynu. W ostatecznym rozrachunku jednak to nie jakość rysunkowej serii o wiedźminie przyczyniła się do upadku "Komiksu". Przyczyn było kilka: brak promocji, przestrzelona wysokość nakładów, zacietrzewienie prowadzących magazyn uważających, że wiedzą lepiej, jakie komiksy są najlepsze, co spowodowało brak zróżnicowania oferty, no i zły dobór tytułów. Nie pomagał magazynowi także fakt, że redaktorem naczelnym był niejaki Waldemar Czerniszewski, który sprawiał wrażenie jakby biegał na zetchaenowskiej smyczy - efektem czego było wstrzymanie publikacji bodajże dwóch epizodów znakomitej "Kwestii czasu" Gimeneza jako nieodpowiednich dla młodego czytelnika.

Szumnie zapowiadano powrót Funky Kovala, ale poza zbiorczą wersją "Wbrew sobie" i powtórzeniem dwóch pierwszych epizodów z nowymi, szokującymi okładkami nie doczekaliśmy się ani "Domu wariatów", ani "Aż do końca świata".

Wydawanie "Komiksu" zakończono w grudniu 1995 roku opublikowaniem ostatniego epizodu wiedźmińskiego cyklu - "Zdrady". Skończyła się pewna epoka, czas przełomu, kiedy wszystko było możliwe. Rynek komiksowy zaczął przeżywać kryzys, a magazyn okazał się jedną z jego ofiar. I to chyba to najbardziej nieodżałowaną. Cokolwiek by bowiem nie pisać o tym periodyku, to stanowił on nową jakość - stworzyli go przecież ludzie, którzy komiks lubili i nawet się nim interesowali, którzy do pewnego momentu kierowali się całkiem trafnym gustem w doborze tytułów. To na łamach tego magazynu polscy czytelnicy mogli cieszyć się lekturą dzieł Loisela i Le Tendre'a, Andreasa, Gimeneza, Haldemana i Marvano czy trójcy Parowski/Rodek/Polch, albo poczytać dobre merytorycznie artykuły o komiksie. To dzięki "Komiksowi" zobaczyliśmy po raz pierwszy próbki talentu takich rysowników jak Jerzy Ozga, Krzysztof Gawronkiewicz czy Sławomir Wróblewski. Nie przeszkadzała nawet fatalna jakość edytorska niektórych numerów, czy ciągłe zmiany formatów - na każdy nowy zeszyt/album czekało się z niecierpliwością. Do pewnego momentu zawartośc kolejnego nemeru była niespodzianką dla wszystkich za wyjątkiem redakcji - czasem lepszą, czasem gorszą - znakiem tamtych dziwnych, z lekka szalonych czasów. "Komiks-Fantastyka" i "Komiks" to już fragment historii polskiego komiksu, ale taki, który wspomina się miło. Z nostalgią.

Chmielu