Ennisowe spojrzenie na Punishera


Frank Castle to legenda, której chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Były policjant, któremu zabito w brutalny sposób rodzinę, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Profesjonalista, który 'wyszlifował' swoje umiejętności w Wietnamie, później służący w policji, nagle staje się pogromcą, postanawiającym pomścić bliskich, a później, no cóż... wziąć na celownik wszelkie zło. Pozbawiony wszelkich skrupułów (kierując się własnym kodeksem etycznym), jest kimś zupełnie innym niż większość marvelowskich bohaterów, jest antybohaterem - o wielkich możliwościach, jeśli tylko dobrze zostanie wykorzystany przez scenarzystów. Garth Ennis tworząc vol.3, vol.4 i vol.5 Punishera zaprezentował kilka podejść do tematu.

Punisher vol.3 (numery #1-12) utrzymany jest w klimacie podobnym do Hitmana. Takiego porównania nie da się uniknąć, bo jeśli ktoś czytał, albo przynajmniej miał kontakt z przygodami Monaghana, to porównanie takie narzuci mu się samoistnie. Zmienił się świat, zmienił się główny bohater, ale trzon opowieści pozostał taki sam, czyli ciągle mamy zabawną i niepoważną "naparzankę", niby-złego kolesia z naprawdę złymi kolesiami, przeplataną kilkoma postaciami, zdarzeniami i elementami mocno życiowymi. Potrafiącymi zmusić do zatrzymania się na chwilę i zastanowieniu się nad tym, co się właśnie wydarzyło (np. przypadek Dave'a, torturowanego, ale nie chcącego wydać Punishera.) Dobry Ennisowy dowcip (to, co się stało z Ma Gnucci, gagi słowne, akcja z piraniami, obrys człowieka rozkwaszonego na ulicy, metody jakimi Frank poradził sobie ze 'ścigającymi' go zabójcami) i te sporadyczne, poważne momenty (np. taka drobnostka, którą jednak mocno się odczuwa, kiedy Castle mówi swojej sąsiadce, że ma na imię Frank) nadają tej dwunastoczęściowej historii uroku, pozwalając albo ryknąć ze śmiechu albo zamilknąć w zastanowieniu. Niestety, jest pewne 'ale'... Mianowicie gdzieś od połowy robi się już troszeczkę nudnawo i historia zaczyna się ciągnąć, a poza tym, wszystko byłoby o wiele lepsze, gdyby nie sporo nieścisłości, tzw. przegięć i błędów fabularnych. Rozumiem, że ma to być zabawa w coś przyjemnego a niezbyt absorbującego. Ot, lekkostrawna przygoda z komiksem. Tak się jednak składa, że błędy i niedociągnięcia (także rysunkowe) zauważyłby nawet przedszkolak, nie mówiąc o starszych czytelnikach... Mnie osobiście te uproszczenia po prostu irytowały i sprowadziły całą historię, razem z towarzyszącym pod koniec jej czytania znużeniem, do poziomu rzeczy przeciętnej, dalekiej od oryginału, do którego chciałaby być podobna, czyli Hitmana. W wersji tej Frank zupełnie nie wyłamuje się ze sztampy marvelowskiego świata, i chociaż spotyka na swej drodze jedynie Deredevila, z którym radzi sobie za pomocą własnego sprytu, to już podczas spotkania z cyborgiem "the Russian" (tym w pierwszych numerów vol.4) ma wszelkie cechy superbohatera, a raczej twardości im przysługującej. Starcie z the Russianem to według mnie spore przegięcie, które ani nie jest zabawne, ani emocjonujące a ponadto totalnie przewidywalne... Dodam jeszcze na koniec, że rysunek Dillona w ogóle mi się tutaj nie podoba i trochę psuje klimat, za to okładki Bradstreeta są na poziomie.. Tyle o vol.3...

Vol.4 Punishera (numery #1-6 i #13-37), w którym pojawiają się postacie i wątki z poprzedniego woluminu zrobił z tej postaci z historią bardzo niewyważoną karykaturę, wbijając jej tym samym nóż w plecy. Oczywiście, gdyby była ona zabawna i pełna humoru (jak poprzednio), śmiało i przemyślnie wykorzystująca historię i dokonania Franka Castle'a, nie byłoby najmniejszego problemu. Niestety. Stworzona piórem Ennisa karykatura, momentami w naturalny sposób atakuje (co trzeba jej uczciwie przyznać) pewne superbohaterskie slogany, stereotypy i samych facetów w trykotach, pozwalając czytelnikowi na niewielki uśmiech. Zrównuje ona Punishera z owymi 'facecikami' w lateksie (zresztą wdzianko naszego bohatera podejrzewam także o wykonanie z tego syntetycznego materiału), jeśli nie pod względem wytrzymałości, to przebiegłości (choć oponenci nie grzeszą inteligencją), także mogą stawać naprzeciw siebie jak równy z równymi. Momentami zaś owa przedziwna karykatura ujawnia pewne aspiracje do czegoś większego, poważniejszego, jakby zapominała, że jest karykaturą właśnie i starała się przeobrazić w coś innego. W vol.4, jak i w części poprzedniej, Castle jest mocno osadzony w realiach marvelowskich, gdyż spotyka na swej drodze dziwadła, mogące zaistnieć jedynie w tymże świecie. Można odnieść wrażenie, jakby momentami uczestniczył on w jakimś 'freakshow'. Niestety, nie wychodzi to nikomu, a już na pewno komiksowi, na dobre, gdyż staje się przez to mieszanką Hitmana i Lobo wersji ostro niestrawnej - marnym 'tworem' starającym się dogonić klasę tego, co naśladuje. Do pierwszego z nich (swoją drogą, jakby nie patrzeć, dzieła Ennisa) brakuje mu wdzięku, dowcipu, pewnej życiowości i ciągłości wydarzeń, występującej czasem głębi między jedną "sieczką" a drugą - jest po prostu komiksową pokraką, w porównaniu z Hitmanem. Do drugiego Frankowi brakuje całej beczki radości płynącej z czystej, bezsensownej rozwałki i uśmiechu, który wywołuje na twarzy czytelnika brutal Lobo. Punisher to przy nich (jako komiks) obojnak ociekający ketchupem udającym krew i pistoletami strzelającymi na plastikowe kuleczki albo kapiszony. Prawda, że trup ściele się gęsto, a i ketchup tryska od czasu do czasu, ale Castle często zachowuje się jak mały chłopiec, który naoglądał się za dużo "Rambo" i postanowił pobawić się w wojnę w świecie dorosłych, a ze względu na wspomniany substytut krwi i dziecinne zabawki zamiast prawdziwej broni wszystko naszemu bohaterowi jednocześnie się udaje i wygląda strasznie sztucznie, żałośnie, niepoważnie i po prostu w żaden sposób zabawnie. Nawet czytając te poważniejsze czy zabawniejsze numery towarzyszy czytelnikowi pewne znużenie i brak zaangażowania. Nie czuje się, że ktoś umiera, że dzieje się jakaś ludzka tragedia, ot, bezsensowna sieczka pozbawiona jakiegokolwiek uroku... W sumie czytając vol.4 rzadko odczuwa się przyjemność. Zdarza się kilka uśmiechów, kilka zaskoczeń (numer, kiedy Punisher spotyka Wolverine'a), ale to stanowczo za mało. A te najlepsze sceny i dymki mogłyby stanowić 52 stronicowego one-shota. Oczywiście, gdyby Ennis chciał tylko zakpić ze świata superbohaterów, zrobiłby to na kilkudziesięciu stronach (za przykład i porównanie niech posłuży tutaj "the Pro", które jest fantastyczną, krótką a treściwą kpiną i parodią), ale nie w AŻ 31 numerach!! Nie, tu chodzi o coś więcej, o ten mit Punishera, co się gdzieś Ennisowi zapodział, a który czasem stara się przebić na powierzchnię i właśnie przez to ta wersja Punishera wydaje się jakimś nieporozumieniem. Może było to podyktowane adresatem albo formą narzuconą przez wydawnictwo. Jeśli tak to : a) nie znajduję żadnego docelowego adresata dla tej pozycji, bo dziesięciolatki są za młode (ze względu na zawartość), a starsze dzieciaki mają już zazwyczaj jakiś gust, b) forma ta jest zupełnie poza wszelką oceną jako płytka, pozbawiona większych aspiracji (poza kilkoma dymkowymi wyjątkami o których już wspominałem) - postaciom często zdarza się cierpieć na kompleks Spider-Mana, który (jak wszyscy wiedzą) rzuca co rusz cyniczne i żartobliwe uwagi na poziomie nastolatka. Tyle, że zarówno przemyślenia/monologi Punishera jak i jego oponentów są na dużo niższym poziomie. Ten brak wyrazistości i zdecydowania, brak odpowiedzi na pytanie "Robimy poważną rzecz czy parodię?" ściągnął ten komiks na samo dno, a z Punishera zrobił kiczowatą karykaturę, niepotrzebną i zupełnie chybioną. Całości, niestety, nie ratuje w ogóle oprawa graficzna serwowana czy to przez Dillona, Mandrake'a czy nawet Robbertsona. Wręcz przeciwnie... zniechęca, naprawdę. I moim zdanie tylko okładki Bradstreeta warte są uwagi...

Natomiast vol.5 (numery #1-bieżącego #27) to już zupełnie inny komiks, nie bez kozery adresowany do starszego odbiorcy. Tutaj Ennis porzucił eksperymenty karykaturalne, próby zrobienia z Punishera Tommy'ego Monaghana, a skupił się na zrobieniu komiksu o legendzie, czyli profesjonaliście z przeszkoleniem wojskowym, opętanemu żądza zwalczenia zła, które zabrało mu rodzinę. Frank Castle to najgorszy możliwy typ psychopaty - doskonale wyszkolony, a do tego poczytalny i masowy zabójca opętany 'misją'. Jeśli jeszcze na samym początku zauważymy, że jest to postać marvelowska i wybaczymy jej te trochę ograniczające korzenie, oraz wynikającą z tego wszystkiego pewną niepodatność na śmierć i zdarzające się ciągle, chociaż rzadziej (i bardziej akceptowalnie) akcje typu Rambo, to otrzymamy potężny, cudowny i mroczny komiks. Reasumując: Frank jest 'nie do zdarcia'. Zaakceptujcie to i czytajcie z przyjemnością albo nie i psioczcie sobie ile chcecie. Ta wersja Punishera jest tym, czego dawno już nie było i co powinno być wydane w Polsce w pierwszej kolejności. Ennis wpadł na pomysł przedstawienia przypadków z życia Franka w sześcioczęściowych historiach, luźno powiązanych ze sobą. Pojawiają się w nich pewne postaci z przeszłości, pozwalając czasem się z tą przeszłością rozliczyć albo skłonić do pewnej refleksji. Ponadto 'ennisowe' scenariusze są kwintesencją jego klasy, którą pokazał w Kaznodziei - szalonych i wykręconych zarówno jeśli chodzi o bohaterów, poszczególnych historii jak i fabuły. Do tego wszystkiego należy jeszcze dodać tony naprawdę absorbujących i pozwalających się akcji toczyć własnym, życiowym tempem dialogów. Po przeczytaniu vol.3 i vol.4, gdzie były one raczej na niskim (choć czasem zabawnym) poziomie, zostałem porażony ich zmyślnością. Sam Frank zaś sporo wydoroślał w porównaniu z poprzednimi wersjami samego siebie wykreowanymi przez Ennisa. Mówiąc nieco brutalnie, Castle w końcu posiada przysłowiowy olej w głowie, chociaż nie zawsze (wspominałem, że na początku trzeba mu pewne rzeczy wybaczyć). Faktem jednak jest, że jego myśli, przemyślenia nabierają w końcu pewnego uroku. Dzięki nim czytelnik odbiera go momentami jak nie tyle zimnego drania, który nic nie czuje, ale właśnie czującego człowieka, którym targają emocje. Ostatecznie przecież, nie jest to dla niego praca 'na zlecenie', tylko misja życiowa. Wreszcie wydaje się on być taki jak powinien. Trzeba przyznać Ennisowi, że udało mu się stworzyć coś naprawdę dobrego, w końcu. A może po prosty raczył potraktować sprawę poważnie tym razem. Nie wiadomo, ale liczy się rezultat, a ten jest bardzo pozytywny. Całości dopełniają ciągle fantastyczne okładki Tima Bradstreeta, które niezmiennie są na poziomie i robią wrażenie. Jednak tym razem one też jakby nabrały większego kunsztu. Zresztą oprawa graficzne całego komiksu, chodzi mi tu o rysunek Lewisa Larosy, Dougha Braithwaite'a i rysującego aż 3 historie (jak do tej pory) Leonardo Fernandeza, jest wyśmienita i nadaje mu odpowiedniego klimatu.

Ciekawe motywy z komiksu (żeby nie być gołosłownym).

Motywy z vol3 (pozytywne czy negatywne - sami oceńcie):
1. Detektyw Soap przyjeżdża na miejsce zbrodni (chodnik poniżej Empire State na którym wylądował koleś zrzucony przez Punishera ze wspomnianego budynku), zastają na nim obrys ciała typową białą farbą... człowiek po wypadku z takiej wysokości wygląda raczej jak bezkształtna plama, toteż spróbujcie sobie wyobrazić obrys czegoś takiego. p.s. dla tych pozbawionych wyobraźni dołączam ten kadr ;)

2. Pozbawiona nóg i rąk Ma Gnucci wyskakuje z płonącego budynku z pierwszego piętra, ląduje na ziemi i jak gdyby nigdy nic gryzie Punishera w nogę.

3. Frank nakarmiwszy piranie w zoo ciałem jakiegoś oprycha, wyciąga jego szkielet, po czym kolejny kadr przedstawia ten szkielet w pozycji siedzącej... tajemnicą wielką pozostanie, że też nie rozsypał się on podczas wyciągania z akwarium i układa na podłodze.

Motyw z vol4:
1.Punisher, ranny stoi na pomoście, oprych, którego do ścigania Franka, namówiły duchy jego zmarłych kumpli, już ma pociągnąć za spust, kiedy z wody wynurza się (bodajże) wielka meduza, łapie go macką i zabiera w wodną otchłań. Castle cudownie przeżywa.

Motywy z vol5 (zupełnie inne, tu nikomu nie jest do śmiechu):
1. Pierwszy numer - mała retrospekcja w wydarzenia z przeszłości, kiedy to dzieci Franka umierają tuż obok, przy nim, na jego rękach z opisem co, gdzie i jak im wyciekało z ran.

2. Początek innej historii - mafioso chcący dopaść Punishera wpada na genialny pomysł. Idzie na cmentarz, wykopuje szczątki bliskich Franka i wypróżnia się na nie. Wszystko zostaje nagrane przez jego ludzi i wysłane do TV.

3. Pewien afroamerykanin, przywódca małej szajki, postanawia zmusić pewnego starca, aby pociął dla niego jakiegoś człowieka. Stary człowiek się waha, już dawno zapomniał o swojej przeszłości, ale ów czarnoskóry 'dredziarz' porywa mu wnuka. Starzec się zgadza i kiedy już kończy swoje 'dzieło' rozczłonkowywania, 'dredziarz' wprowadza do pokoju malca, aby popatrzył co dziadek robi.

Adrian "ffreak" Grabiński