Rafał Szłapa


O śmierci Jerzego Wróblewskiego dowiedziałem się z łamów zakupionego jesienią 91' pierwszego Numeru magazynu CDN.
Zawsze, ilekroć o tym myślę jest w tym dla mnie coś symbolicznego. Wróblewski odszedł w momencie, kiedy zaczynała się nowa epoka na polskim rynku komiksowym, której magazyn CDN miał być jednym ze zwiastunów. Na półki księgarskie mieli już wkrótce zawitać Moebius i Bilal z opowieściami pełnymi fantazji i swobody twórczej.

Na ich tle komiksy Wróblewskiego zdają się pochodzić z zupełnie innego wymiaru. W większości realistyczne, bardzo fachowo wykonane, z reguły pozbawione artystycznych przegięć. Ten typ rysunku na tyle przeniknął do świadomości społecznej, że kiedy czasem zdarza mi się zlecenie wykonania komiksu historycznego czy nawiązującego do sytuacji społecznej, zleceniodawcy podsuwając przykład, często powołują się na dokonania Wróblewskiego.

Zarzucano mu działanie w kagańcu propagandy. Cóż, trudno uznać sławienie bohaterskich wyczynów członków ORMO za coś chwalebnego, z drugiej strony, gdyby Wróblewski żył obecnie zapewne nie ominąłby go romans z reklamą i rysunkowe wychwalanie przeróżnych specyfików, których działanie nie zawsze jest zgodne z tym, co się obiecuje na opakowaniu.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że autor "Hermana Corteza" był ponoć jednym z najszybciej pracujących rysowników w tym kraju. Tą pogłoskę zdaje się potwierdzać fakt, że niejednokrotnie przy reedycjach niektórych zeszytów Żbika, w obliczu zagubienia czy zniszczenia przez wydawców plansz, Wróblewski podobno siadał i rysował je od nowa!

Jerzy Wróblewski jest jedną z tych osób, które miały i wciąż mają duży wpływ na to, co robię, niezależnie czy są to rysunki storyboardowe czy malowane komiksy. Z roku na rok doceniam coraz bardziej jego warsztat i rzemiosło. Kiedyś było tych jego komiksów zatrzęsienie w każdej księgarni, często nie można było znaleźć niczego innego z komiksowej oferty, może dlatego spowszedniał i trudno było się nim wtedy zachwycać. Teraz, po latach, można na spokojne przyglądnąć się jego pracy, skonfrontować jego kreskę z mistrzami z Zachodu. Mimo upływu lat Wróblewski wychodzi z tych porównań obronną ręką, potwierdzając, że nie da się tworzyć komiksowej sztuki bez perfekcyjnie opanowanego rzemiosła.