Krzysztof Lipka-Chudzik

KoLeC na obrazku
Niewinny uwodziciel
" Seduction of the Innocent": pół wieku później

Wyobraźmy sobie, że dzisiaj, w pierwszej dekadzie XXI wieku, pewien szacowny doktor psychologii pisze książkę, w której ponad wszelką wątpliwość dowodzi, iż gry komputerowe mają destrukcyjny wpływ na psychikę młodych ludzi. W następstwie tej publikacji rząd powołuje specjalną komisję do zbadania sprawy. Programiści zostają poddani upokarzającym przesłuchaniom, płytki z grami publicznie pali się na stosach, a niektóre wytwórnie w wyniku nadmiernej presji zmuszone są zawiesić działalność. Powstaje kodeks, ściśle określający, jakie treści i obrazy można przekazywać młodym graczom - i, co ważniejsze, jakich rozpowszechniać absolutnie nie wolno. Na rynku mają prawo ukazać się wyłącznie produkty pozostające w zgodzie z wymogami kodeksu. Inne uważa się za nielegalne...

Brzmi absurdalnie? Nie do końca, jeśli uświadomimy sobie, że równo pół wieku temu ofiarą takiej właśnie nagonki padł nasz ulubiony gatunek sztuki, czyli komiksy. W 1954 roku ukazała się słynna książka doktora Fredrica Werthama "Seduction of the Innocent" (Uwiedzenie niewinnych), najsłynniejszy w dziejach paszkwil na opowieści rysunkowe. Publikacja ta stała się, niemal dosłownie, iskrą, która padła na beczkę prochu. Rozmaitej maści obrońcy moralności, zaniepokojeni gigantyczną popularnością obrazkowych kryminałów i horrorów, poczuli się utwierdzeni w swoich słusznych przekonaniach i przypuścili zmasowany atak na autorów i wydawców, zarzucając im deprawację młodzieży. Efekty nie dały na siebie długo czekać: wyniki sprzedaży zaczęły gwałtownie maleć, niektóre tytuły zniknęły z rynku (wydawnictwo EC musiało wycofać wszystkie swoje komiksy ze względu na ich drastyczną zawartość), ukoronowaniem wszystkiego zaś stało się powołanie tak zwanego "Comics Code Authority", czyli po prostu urzędu cenzurującego słowa i obrazki.

Do dziś nie brakuje takich, którzy na dźwięk słów: "Seduction of the Innocent" spluwają z obrzydzeniem, a doktora Werthama odsądzają od czci i wiary. Każdy szanujący się miłośnik historyjek rysunkowych z pewnością słyszał o tej klasycznej już dziś książce, mało kto jednak - zwłaszcza dzisiaj - może się pochwalić, że to wiekopomne dzieło przeczytał. Niżej podpisany zadał sobie ten trud, co wbrew pozorom nie było żadnym demiurgicznym zadaniem. Całość tekstu plus ilustracje można w ciągu kilku minut ściągnąć z sieci; kto chce, ten bez problemu je sobie znajdzie.

Jakie wrażenia pozostawia dzisiaj, po upływie 50 lat od wydania, lektura "Seduction of the Innocent"? Jedno wydaje się nie ulegać wątpliwości: rzecz potwornie się zestarzała. Świat bardzo się zmienił od czasów, gdy Ameryką trzęśli pozbawieni poczucia humoru nudziarze pokroju Harry'ego S. Trumana czy Josepha McCarthy'ego. Z punktu widzenia dzisiejszej obyczajowości rewelacje Fredrica Werthama mogą wywołać co najwyżej uśmiech politowania. Zresztą, nawet jak na swoje czasy doktor był już mocno staroświecki. Wychowany w konserwatywnej, XIX-wiecznej europejskiej tradycji (urodził się w Monachium w 1895 roku) spędził znaczną część życia na licznych uniwersytetach i akademiach. Za młodu korespondował z samym Freudem - co zresztą zaważyło na jego decyzji o wyborze zawodu. Po przyjeździe do Stanów (1922) i uzyskaniu obywatelstwa (1927) zaczął robić zawrotną karierę, m.in. jako specjalista w dziedzinie resocjalizacji. Prowadził m.in. poradnię medyczną w Harlemie, był dyrektorem oddziału psychiatrii w szpitalach: Bellevue i Queens General. Jego obserwacje dotyczące wrodzonych i nabytych zachowań tzw. trudnej młodzieży oraz liczne konsultacje z zakresu medyczno-prawnego szybko wywindowały Werthama na sam szczyt intelektualnej elity w Ameryce. Doktor stał się prawdziwym autorytetem, z którego zdaniem należało się liczyć.

W 1947 roku, prowadząc regularną lekarską praktykę, ze zdziwieniem zauważył pewną prawidłowość: gdy przerażeni rodzice szukali porady dla dziecka, które zeszło na złą drogę, niemal zawsze okazywało się, że młody rozrabiaka regularnie czytywał komiksy. W umyśle niechętnego obrazkowej pstrokaciźnie doktora zaświtała więc myśl: a jeśli to właśnie komiksy popychają nastolatków ku rozbojowi i deprawacji? Przez następne siedem lat Wertham poświęcił się wyjaśnieniu tej kwestii; owocem tych badań stało się właśnie "Uwiedzenie niewinnych".

Już na pierwszych stronach książki doktor porównuje siebie do detektywa, który prowadzi skomplikowane śledztwo, pragnąc wykryć sprawcę demoralizacji amerykańskiej młodzieży. Krok po kroku analizuje wszystkie tropy, zbiera dowody, by wreszcie objawić czytelnikom prawdę. Dowcip, niestety, polega na tym, że ów detektyw zna już winnego, zanim jeszcze rozpoczął dochodzenie. Czy można jednak mieć pewność, że wyrok nie jest oparty na fałszywych przesłankach?

Fredric Wertham wychodzi z założenia, że dzieci są z natury dobre, wrażliwe i delikatne, pozbawione jakichkolwiek agresywnych cech; dopiero kontakt z obrazkowym plugastwem uczy te niewinne istotki przemocy, agresji, wyuzdanego seksu oraz krzewi ideologię faszystowską (to ostatnie dotyczy oczywiście historyjek o Supermanie). Jest to oczywiście wierutna bzdura, bo co jak co, ale bezmyślną agresję i przemoc plankton ma zakodowaną we krwi, o seksie powiedzą mu koledzy, a skojarzeń z faszyzmem po prostu nie rozumie. Gdyby Wertham miał rację, wprowadzona w połowie lat 50. komiksowa blokada obyczajowa zaowocowałaby dzisiaj co najmniej kilkoma generacjami niewinnych jako lilije pacholątek. A tymczasem historyjki rysunkowe w Ameryce skutecznie wykastrowano, ale dziecięcej natury zabieg ów nie zmienił w stopniu nawet najmniejszym.

Konserwatywny doktor w swojej książce uderza przede wszystkim w opowieści sensacyjne i horrory, na początku powojennej dekady bowiem te dwa nurty dominowały na obrazkowym rynku. Superbohaterowie przechodzili akurat poważny kryzys, historie z ich udziałem znajdowały się na drugim planie. A jednak trykociarzy Fredric Wertham również nie oszczędza. Obok hitlerowskiego Supermana ("Powinniśmy się cieszyć, że ma on tylko jedno S na kostiumie, a nie dwa" - ironizuje doktor) pod pręgierz wędruje m.in. także Batman. W rozdziale pod obiecującym tytułem "I Want to be a Sex Maniac" Wertham dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że Bruce Wayne i Dick Grayson to gejowska para.

"Kilka lat temu pewien psychiatra z Kalifornii wysnuł tezę, że opowieści o Batmanie przesycone są homoseksualnymi podtekstami. Nasze badania potwierdzają to w całej rozciągłości. W przygodach dojrzałego Batmana i jego młodego przyjaciela Robina obecna jest subtelna atmosfera homoerotyzmu, doskonale wyczuwalna dla wszystkich, którym nieobce są podstawy psychiatrii i seksualnej psychopatologii - pisze doktor (tłumaczenie moje - KLC). - Batman i Robin, znani także jako "dynamiczny duet", wkraczają do akcji w specjalnych kostiumach. Nieustannie ratują się nawzajem przed atakami niezliczonych przeciwników. Utwierdzają się w przekonaniu: "My, mężczyźni, musimy trzymać się razem, albowiem czyha na nas całe mnóstwo złowrogich bestii". (...) Czasami Batman ląduje ranny i poobijany w łóżku, wówczas młody Robin siedzi przy nim i dogląda go. Ich domowe życie to prawdziwa sielanka. Bruce Wayne należy do elity społeczeństwa, Dick Grayson zaś oficjalnie znajduje się pod jego kuratelą. Mieszkają w zbytkownych wnętrzach, otoczeni bukietami kwiatów w ogromnych wazonach, mają też służącego, Alfreda. Batman czasami paraduje w szlafroku. Gdy siedzą razem przy kominku, chłopiec czasami niepokoi się o swego partnera: "Coś złego dzieje się z Bruce'em. Od kilku dni nie jest sobą". Toż to idealne wyobrażenie dwóch homoseksualistów prowadzących wspólny żywot".

"Robin to uroczy efebowaty chłopiec, którego zazwyczaj oglądamy w kostiumie odsłaniającym gołe nogi. Pełen jest energii i nade wszystko na świecie - a może i nawet we Wszechświecie - oddany jest Bruce'owi Wayne'owi. Często stoi z rozkraczonymi nogami, dyskretnie eksponując genitalną strefę. (...) Jeżeli nawet Bruce Wayne spodoba się jakiejś dziewczynie, to przy Dicku nie ma ona szans. W jednej z opowieści Bruce i Dick wybierają się na przyjęcie, ubrani w jednakowe stroje wieczorowe. Pewna atrakcyjna kobieta usiłuje zrobić wrażenie na Brusie, ale na następnych obrazkach widzimy, że Dick spogląda na swego partnera, uśmiechnięty i pewny swego".
Słodkie, prawda? A co powiecie na teorię Werthama dotyczącą "obrazów w obrazkach"? Poczciwy doktor wymyślił sobie, że na niektórych rysunkach zakamuflowane są wizerunki narządów płciowych i tym podobnych atrakcji; wystarczy tylko dobrze im się przyjrzeć, by bez trudności spostrzec, co trzeba (np. męskie ramię w powiększeniu zmienia się w tułów i biodra nagiej kobiety). Cóż, nie bez powodu Rudolf Arnheim w książce "Sztuka i percepcja wzrokowa" napisał: "Psychoanalityk dopatrzy się genitaliów w każdym dziele sztuki"...

Dość jednak żartów. Łatwo jest dzisiaj wyśmiewać się z Fredrica Werthama, a jego zarzuty określać jako histeryczne i nieuzasadnione. Prawdą jest, że autor "Uwiedzenia niewinnych" uwiódł amerykańską opinię publiczną i narzucił jej swój konserwatywny światopogląd. Ale prawdą jest również, że nie można mu całkiem odmówić racji. Komiksy sensacyjne i horrory w latach 50. rzeczywiście były krwawe i brutalne. Opowiastki z Wonder Woman istotnie owiane były aurą perwersyjnej seksualnej dwuznaczości (twórca tej postaci, William Moulton Marston, umiał zakamuflować na papierze swoje erotyczne fantazje, jako że również był z zawodu psychologiem - można więc powiedzieć, że jeden fachowiec rozgryzł drugiego). Najważniejsze jednak jest to, że doktor Wertham zarówno w książce, jak i poza nią, stanowczo sprzeciwiał się wprowadzaniu jakichkolwiek form cenzury! Niestety, ironia losu sprawiła, że w powszechnej świadomości to właśnie jego nazwisko stało się z cenzurą najbardziej związane. Do końca życia naukowiec nie pogodził się z tym, że jego szlachetne intencje przyniosły tak nieoczekiwany skutek. Nie potrafił też zrozumieć, dlaczego tysiące miłośników komiksów darzą go tak serdeczną nienawiścią - przecież on wytoczył swoją krucjatę właśnie w ich imieniu. Gdyby ktoś mu wcześniej powiedział, że dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło...

Dramat Fredrica Werthama pogłębiał się wraz z upływem czasu. W latach 60. doktor przeszedł na emeryturę. Wydał wtedy następną książkę, "The Sign of Cain" (Piętno Kaina), w której zaatakował już całościowo środki masowego przekazu za szerzenie przemocy wśród nieletnich. Publikacja ta nie odniosła już takiego efektu, jak "Seduction..." - między innymi dlatego, że sędziwy psycholog wykazywał już oznaki kompletnego oderwania od rzeczywistości, a jego dywagacje budziły coraz większe zażenowanie. Krytykując Supermana (znowu!), doktor porównał go z... Lee Harveyem Oswaldem! Nikt nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać.

U schyłku swoich dni Wertham żył w niemal całkowitym zapomnieniu. Niegdysiejszego gwiazdora amerykańskiej nauki nikt już nie traktował poważnie. W pamięci zachowali go jedynie ci, dla których stał się największym wrogiem: autorzy i czytelnicy komiksów. Dla nich doktor Fredric stał się kimś w rodzaju demona, diabła wcielonego z najgłębszych otchłani piekieł. Śmiesznego, ale i groźnego zarazem. Wymieniali jego nazwisko z ironicznym uśmiechem, nie pozbawionym jednak autentycznej obawy. W 1954 roku Mroczny Krzyżowiec wydał im wojnę - i przegrał, choć walczył naprawdę dzielnie. Takiego przeciwnika nie wstyd wspominać z szacunkiem.

Historia autora "Seduction of the Innocent" zawiera jednak ostatni, najbardziej zaskakujący rozdział. Pod koniec życia bowiem - o czym mało kto wie - doktor Frederic Wertham... polubił komiksy! W 1974 roku ukazała się jego ostatnia książka: "The World of Fanzines: A Special Form of Communication". Wnioski, jakie z niej wynikały, stanowiły dokładne zaprzeczenie poglądów wyrażonych 20 lat wcześniej w "Uwiedzeniu niewinnych". Wertham bowiem, opisując prężnie rozwijający się ruch fanowski, ze zdumieniem zauważył, że lektura opowieści rysunkowych wywiera na młodzież bardzo pozytywny wpływ. Zamiast zabijać, kraść i gwałcić, tysiące nastolatków korespondują ze sobą, spotykają się, kulturalnie rozmawiają, a jednocześnie rozwijają swe kreatywne zdolności, tworząc historyjki spod znaku "fan fiction". "Twórcza wyobraźnia fanzinowych scenarzystów i rysowników, zwłaszcza tych młodszych wiekiem, zmierza w kierunku opowieści o superbohaterach. Być może jest to bardzo istotny komentarz do naszych jakże nie sprzyjających bohaterstwu czasów". Te słowa wyszły spod pióra człowieka, który wcześniej nie pozostawił suchej nitki na Supermanie!

Doktor Wertham zmarł w grudniu 1981 roku. Dla wielu nadal pozostaje symbolem wojującego ciemnogrodu - niżej podpisanemu jednak ta ocena wydaje się zbyt uproszczona i krzywdząca. Z pewnością nie zaliczam "Seduction of the Innocent" do swoich ulubionych lektur, zbyt wiele jest w tej książce naiwności i tendencyjnego naciągactwa. Prawdopodobnie też nie zaprzyjaźniłbym się z ponurym, konserwatywnym psychologiem. Nie uważam jednak, by wieszanie na nim psów przynosiło komukolwiek chlubę. Największy dramat Werthama polegał na tym, że doktor po prostu przyszedł na świat za późno - nie pasował do swoich czasów, walczył o przebrzmiały system wartości i nie potrafił pojąć, dlaczego nikt dookoła nie rozumie jego. Dodatkowych cierpień przysparzał mu fakt, że jego nazwisko stało się kojarzone nie z bogatym dorobkiem naukowym, ale z jakimiś niepoważnymi obrazkowymi książeczkami. A gdy wreszcie przejrzał trochę na oczy i spróbował pojednawczo wyciągnąć rękę, było już za późno: zarówno dla niego, jak i dla przeciwników, którzy widzieli w nim jedynie demona.

Dziś, po 50 latach, publikacja "Uwiedzenia niewinnych" pozostaje znaczącym epizodem w historii amerykańskiej kultury. Epizodem, który bezpowrotnie należy już do przeszłości. Tak sobie jednak myślę, że powikłane dzieje doktora Fredrica Werthama stanowiłyby znakomity materiał na opowieść fabularną. Mogłaby z tego powstać wciągająca, ciekawa książka, może film... A może - wzdragam się nawet zasugerować ten pomysł, choć w przebłysku olśnienia wydał mi się idealnym rozwiązaniem - ktoś wreszcie narysowałby na ten temat komiks?...

Krzysztof "KoLec" Lipka - Chudzik

PS.: jeśli kogoś zaciekawił temat, polecam lekturę znakomitego artykułu Dwighta Deckera, z którego zaczerpnąłem sporo informacji na temat doktora: "Fredric Wertham - Anti-Comics Crusader Who Turned Advocate".
Tekst znajdziecie tutaj: http://art-bin.com/art/awertham.html