Cage - Bohater do wynajęcia

 

 

Luke Cage - Powerman w latach siedemdziesiątych był odpowiedzią na zwiększające się zapotrzebowanie na czarnego bohatera komiksowego. Afroamerykańska część Ameryki dochodziła swoich praw, a także podnosiła swój poziom życia. I komiksy musiały stać się poprawne politycznie wprowadzając czarnych superbohaterów, no może jednak nie całkiem bohaterów.

Luke Cage (prawdziwe imię Carl Lucas) już od samego początku był wątpliwym materiałem na bohatera. Członek gangu, jak zresztą duża część osób żyjących w nowojorskim Harlemie, dorastał widząc tylko bezprawie i władzę siły. Pewnie dlatego przyjął później pseudonim Powerman. Wrobiony przez dawnego przyjaciela, zazdrosnego o miłość Cage`a, Luke ląduje w więzieniu. Podczas odsiadki jego ukochana ginie w wyniku mafijnego ataku na byłego kompana. Nasz heros poprzysięga zemstę i chęć jej dokonania pcha go do uczestnictwa w eksperymencie naukowym, dzięki któremu otrzymuje twardą jak stal skórę oraz upragnioną wolność. Po wyjściu z więzienia jego zamiary nie są wcale bohaterskie, gdyż dokonuje zemsty na osobie odpowiedzialnej za śmierć drogiej mu osoby. Zgorzkniały i skuszony możliwością zarobku obwołuje się bohaterem do wynajęcia wykonującym różnorakie zadania za ogromne sumy.

Już samo określenie "bohater do wynajęcia" jest bardzo sprzeczne. Czy bohaterem można być tylko od czasu do czasu, tylko wtedy, kiedy nam zapłacą? Widocznie można a przynajmniej tak uważa Luke Cage. Powerman bowiem nie jest takim altruistą jak np. Spider-man zazwyczaj ledwo wiążący koniec z końcem. On mocno stoi na ziemi, a żyjąc w Harlemie nie ma złudzeń, że coś zmieni. Mini-seria "Cage" nareszcie polaryzuje zachowania Luke'a. Teraz dopiero widzimy, że nie jest on tak naprawdę bohaterem. Azzarello zmienia trochę wizerunek tej postaci, który dla wielu fanów stał się bardzo kontrowersyjny. Cage jest teraz typowym zblazowanym, rasistowskim "big mean gangsta", który ma wszystko gdzieś lub udaje, że tak jest. Wszystko robi dla pieniędzy, sławy i panienek a tylko jego tragiczna przeszłość i widok dzielnicy, w której żyje nie pozwalają mu zapomnieć i czasami nie zareagować w bohaterski sposób. Zmieniło się dużo. Dawne sztandarowe powiedzonko Cage`a "Sweet Christmas" zmieniło się w "Shit happens" powtarzane w jego umyśle prawie jak mantra.

Azzarello, mistrz komiksu gangsterskiego w mini-serii "Cage" czuje się jak ryba w wodzie. Podobnie jak w "100 nabojach", tak i tu osią historii jest postać samotnego wojownika. Pewnego dnia zrozpaczona matka po śmierci swej córki za marne grosze kupuje na jedno popołudnie bohatera do wynajęcia. Cage uznaje poświęcanie swego drogocennego czasu za marne ostatnie grosze zrozpaczonej osoby za dobry uczynek. Rozwiązanie sprawy zajmuje mu więcej niż to jedno popołudnie, gdyż mimo pozbycia się zabójcy trzynastoletniej ofiary Cage wplątuje się w gangsterskie porachunki o władzę w dzielnicy. I już raczej złość i chęć postawienia na swoim oraz utrzymania swej pozycji powoduję, że zadziera z lokalnym gangiem, oraz grupami przestępczymi walczącymi o tą dzielnicę, czyli z grupą Tombstone`a oraz włoską mafią. W cieniu majaczy gdzieś tam także i policja. Luke żyje zgodnie z zasadami swej dzielnicy. Albo zwyciężysz albo umrzesz. Nie ma nic pośredniego, gdy już zaczęło się grać w tę grę. Po drodze widzimy, że Cage jest jednak sprawnym graczem. I tu zaczynają się rodzić wątpliwości na temat jego uczciwości. Pieniądze bierze bowiem od każdego, nawet od ludzi, którzy nie zarabiają ich uczciwie.

Komiks ten nie opowiada żadnej zaskakującej historii. Na pewno nie jest w żadnym stopniu odkrywczy. Najciekawszym w nim jest przedstawienie życia toczonego w Harlemie. Jest ono oczywiście przerysowane. Azzarello nie może odpuścić sobie odrobiny gangsterskiego patosu, lecz ten obraz zdaje się nie być bardzo dalekim od prawdy. I tu włącza się Richard Corben. Czasem zastanawiam się, który z rysowników, Steve Dillon czy Richard Corben są lepsi w tworzeniu takich obrazów z życia, przepełnionych wszechobecnym brudem i brzydotą. Przeglądając strony poszczególnych zeszytów czujemy się jakbyśmy byli w tym getcie. Poza nim nie ma lepszego świata, nie ma dokąd uciec. Trzeba tam żyć i jeśli do tego życia się nie przystosujesz, to umierasz. Czasami jest nawet gorzej. Czasami można mieć uczucie, że znajdujemy się u rzeźnika lub na lekcji anatomii gdzie wszędzie leżą szczątki organiczne. Takie odczucia zawdzięczamy Corbenowi z jego bardzo ciężką i karykaturalną kreską oraz koloryście Jose Villarubia. W tym świecie chyba nigdy nie świeci słonce. Wszystko utrzymane jest w ciemnych barwach, a domy zdają się być zbudowane z przesiąkniętej krwią cegły.

Luke Cage po wielu nieudanych próbach obsadzenia go w roli afroamerykanskiego obrońcy o mało przejrzystych intencjach wreszcie znalazł swoje miejsce. Mimo tego, że jest dalej postacią drugoplanową nie ma praktycznie miesiąca wydawniczego by nie pojawił się w jakimś komiksie. Można go spotkać bowiem w "Daredevilu", "Alias" czy teraz w "The Pulse" i bestsellerze "Secret War". Dzięki takim imprintom jak MAX, w którym ukazała się ta pozycja, Luke Cage nie biega już w żółtej koszulce z metalową opaską na swym afro i za to autorom należą się słowa uznania.

Wojciech "dieFarbe" Garncarz

Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunek: Richard Corben
Kolor: Jose Villarubia
Wydawnictwo: Max/Marvel comics
Wielkość: Cage #1-5 - 22 strony
TPB - 120 stron
Rok wydania: seria - 2002
TPB - 2003