Wolverine - przygoda w dżungli

"Po prawej stronie trzydziestosiedmio-metrowa anakonda od dwóch dni trawiąca całkiem sporego cielaka. Po lewej stronie za to widzimy prymitywną wioskę dzikich kanibali. Proszę się teraz rozkoszować surowością tej krainy, mając w pamięci rychły powrót do naszego ekskluzywnego kurortu, gdzie czekają na Państwa wszystkie przyjemności, jakie mogliśmy zorganizować" Tak mogłaby wyglądać przygoda podczas wakacji w dżungli, ale na pewno nie w wypadku Wolverine`a, który woli trochę więcej wrażeń, jak walka z dinozaurami czy też z jednym z najpotężniejszych mutantów na ziemi Apocalypsem. Pozwólcie, że opowiem Wam o mieszance amerykańskich niedorzeczności umiejscowionych w antarktycznej dżungli, a okraszonych rysunkami jednego z najważniejszych amerykańskich rysowników ostatnich lat.

A zaczyna się to wszystko dla Logana w Nowym Jorku, gdzie ginie mu zapalniczka a następnie zostaje zaatakowany przez cyborga z miotaczem ognia zamiast ręki, pachnącego... wielkimi jaszczurami i dżunglą, czyli sumując Dziką Krainą (Savage Land). Wolverine niezwłocznie się tam udaje, by dowiedzieć się, kto stoi za atakiem na jego osobę. Odnajduje tam swoją zapalniczkę będąca przedmiotem kultu plemienia dzikusów (co dziwne tylko mężczyźni wyglądają na dzikusów, a płeć piękna jest... wciąż piękna). Przyjmują go oni jako zapowiadanego przez legendy syna niebios i goszczą z honorami godnymi bóstwa. Na tym się jednak przyjemności kończą. Syn niebios jest, bowiem zbawcą, który ma obronić plemię ognia przed gnębiącym ich ogromnym Tyranozaurem porywającym członków ich plemienia. Wolverine jak przystało na mistrza w swym fachu pokonuje gada, lecz tu jak zwykle pojawia się drugie dno historii, gdyż okazuje się, że gad jest (tak oczywiście) mechaniczny i cała zabawa dopiero teraz nabiera tempa. Jak się okazuje adwersarzem Rosomaka jest tajemniczy i potężny mutant Apocalypse (w roku 1990 X-Meni nie znali jeszcze tak dobrze tego pana, a Wolverine paradował jeszcze w brązowym stroju). Apocalypse, z którym walczy Wolverine okazuje się jednak tylko robotem-strażnikiem ukrytego laboratorium swego pierwowzoru w Dzikiej Krainie, gdzie prowadzi on eksperymenty genetyczne na materiale biologicznym, którym są tubylcy. Z powodu naiwności i głupoty tej historii sam Logan nie dowierza, jakim cudem się tam w ogóle znalazł. Historia ta, choć jest na pewno czymś innym niż te prezentowane na kartach regularnych serii, zdaje się być tylko pretekstem do pokazania najpopularniejszych w tym momencie postaci ze świata X, czyli Wolverine`a oraz Apocalypse i zarobienia dodatkowej kasy bazując na popularności tych bohaterów.

Jeśli sama historia prezentuje typowe dla superbohaterskiego komiksu niedorzeczności typu 30 minutowa rozmowa odbyta w czasie 3 minutowej walki to już strona graficzna zmusza nas do chwilowego zatrzymania się nad tym dziełem. Od razu powiem, że ta zaduma nad rysunkiem nastąpi raczej tylko u osób będących fanami Mike`a Mignoli i/lub Wolverinea (choć to nie jest do końca pewne). Jest tak dlatego, że dla zwykłego zjadacza komiksu superbohaterskiego komiks ten może być całkowicie nieatrakcyjny, poza występującymi w nim postaciami oczywiście. Problem zaczyna się już z rysunkami Mignoli. Ja i jeszcze pewna grupka fanów zauważy doskonałe kadrowanie, wyrazistą ekspresję rysowanych postaci, mroczny klimat czy w końcu wszechobecną, genialnie wyrysowywaną przez Mignolę czerń. Z drugiej strony Mignola coraz bardziej odchodził już od powszechnego w amerykańskich komiksach o superbohaterach rysunku stawiając na swój własny i niepowtarzalny styl. Tak naprawdę to już niedaleko od znanego wszystkim "Hellboya". Jego maniera rysowania czasem wręcz w karykaturalny sposób postaci, krępe korpusy i krótkie zwężające się nóżki, sprawiają, że muskularni i potężni bohaterowie wyglądają pokracznie. Z mojej strony nie ma sprzeciwu. Ciekawym jest widok Apocalypse`a wyglądającego jak gruba, metalowa beczka. Czynnikiem dopełniającym obraz jest dosyć stonowana i mroczna kolorystyka. Piaskowe odcienie użyte przez kolorystę mogą odrzucić każdego. Brak tu jaskrawych barw, które tak często widzimy w opowieściach o mutantach, przez co komiks jest bliższy realiom, w jakich cała historia ma miejsce. Ogólnie jest to pozycja graficznie odmienna od tego, co jest, na co dzień prezentowane przez Marvel Comics, i ta odmienność może być zarówno powodem sięgnięcia po ten komiks, jak też jego całkowitej negacji.

Kupując tę pozycję spodziewałem się czegoś więcej. Myślałem, że nazwisko Mike`a Mignoli gwarantuje jakość (ten pan mnie wcale nie zawiódł), lecz ponownie pzrekonałem się, że miło jest przede wszystkim, gdy całość współgra ze sobą. Tutaj dosyć naiwny scenariusz i awangardowy rysunek tworzą razem historię pozującą na taką z wyższej półki, ale tylko pozującą. Marvelowi się to rzadko udawało i tak też jest tym razem. Zalecam jako lekturę uzupełniająca, ale nie obowiązkową dla fanów Mignoli i Wolverine`a, a jak nie musicie to pożyczcie od kogoś, kto ma i przeczytajcie np. w pociągu.

Wojciech "dieFarbe" Garncarz

Scenariusz: Walter Simonson
Szkic: Mike Mignola
Tusz: Bob Wiacek
Kolor: Mark Chiarello
Wydawnictwo: Marvel Comics
Wielkość: 48 stron
Rok wydania: 1990