"Barbarzyńcy tom 1: Klątwa"

 

Egmont ratuje komiks polski. "Jeż Jerzy", a ostatnio "Rewolucje" to jedne z lepszych ofert wydawnictwa, jednak ich klasa potwierdza jednocześnie prawdziwość tych opinii o współczesnym polskim komiksie, które głoszą, iż to co w nim najlepsze zawiera się z reguły w krótkich formach, odbiega od szeroko rozumianego mainstreamu i w ogóle bliskie jest undergroundowi. Najlepsze w ostatnim czasie albumy pełnometrażowe, "Erotyczne zwierzenia" i "Szminka", w swojej formie na tyle odbiegają od typowości i na tyle brutalnie kontestują rzeczywistość, że trudno usytuować je w kategorii komiksów rozrywkowych. "Josephine" została niedorzecznie podzielona na zeszyty, zaś "powieść graficzna" Owedyka "Cierń w koronie" wydawana jest w częściach z częstotliwością każącą wątpić, czy doczekamy się jej końca w ciągu najbliższych kilku lat.

I oto największe w Polsce wydawnictwo komiksowe postanawia uratować sytuację polskiego mainstreamu, wprowadzając na rynek nowy pełnometrażowy cykl fantasy, mający utrafić w gusta młodych ludzi o czystym sercu, chowanych na frankońskich "Lanfaustach z Troy" i amerykańskich "crossgenach". Po "Gailu" jest to druga zakrojona na podobną skalę inicjatywa Egmontu i jeszcze bardziej poroniona, choć może niełatwo w to uwierzyć, zważywszy jakim nieszczęściem okazał się komiks Kowalskiego. Tam jednak były przynajmniej jakieś ślady aspiracji, próba wykreowania spójnego wewnętrznie świata, przejęcia czytelnika losami postaci. W "Barbarzyńcach" nawet tego nie ma, a ponieważ Urbański i Ordon - podobnie jak Tomasz Kołodziejczak - są fanami fantasy i parę pozycji gatunku przerobili, postanowili pokazać, jak może w ich wykonaniu wyglądać żonglerka motywami. No i pokazali: przez blisko 50 stron, począwszy od okładki zawierającej sztampowy tytuł, sztampowy podtytuł i sztampową ilustrację bohaterów lecących na smoku, komiks jest stekiem użytych po amatorsku sztampowych chwytów. Mamy tu przedziwny przypadek operowania już nawet nie kliszami gatunku, ale kliszami klisz, co pewnie mogłoby być zabawne, gdyby było czynione z wdziękiem. W końcu Mignola w "Hellboyu" i Le Tendre we "W poszukiwaniu ptaka czasu" też nie imponują oryginalnością, a jednak potrafią na bazie przewałkowanych po stokroć motywów tworzyć ciekawe opowieści. Tymczasem podejście autorów "Barbarzyńców" wydaje się być następujące: "Polska to kraj fanów fantasy, jednocześnie wzrasta liczba fanów komiksów, a ponieważ komiks to medium proste, nie musimy wysilać się na tworzenie skomplikowanej opowieści; w jeden wieczór napiszemy historię fantasy, w następny ją narysujemy, Egmont to kupi; sukces murowany. Kwestia tzw. "profesjonalizmu" się nie liczy, bo w Polsce on nie istnieje; konkurencji ze strony profesjonalistów nie trzeba się obawiać". "Barbarzyńcy" istotnie są bezkonkurencyjni: w kategorii na najgorszy komiks biją takie perełki jak wspomniany już "Gail" czy "Zło" i są bardzo bliscy stanięcia na wspólnym podium ze "Złym duchem Pieskowej Skały" oraz "Bitwą pod Legnicą". Bogactwo inwencji jest tu mniej więcej równe tamtym kultowym klasykom i niewykluczone, że za parę lat "Barbarzyńcy" osiągną podobny status, omówieni jako "biały kruk" w którymś numerze "Produktu". Ale przejdźmy do rzeczy.

W pewnej wiosce żyje sobie rodzina farmerska z nastoletnią córką Milenką, która miast być posłuszna woli ojca włóczy się po nocach z tajemniczym zalotnikiem, którego nie ośmiela się przyprowadzić do domu. Gdy pewnego dnia wyjawia rodzinie, że jej narzeczony to Elf, dziadek Milenki oświadcza: "O nie! W moim domu tego nie będzie. Co jak co..." - i obrażone dziewczę ucieka z domu. Tak wygląda zawiązanie akcji w "Barbarzyńcach". Dalej rodzina wyrusza na poszukiwanie Milenki, która w międzyczasie przeistoczyła się w czarny charakter rodem z serialu "Power Rangers". Na jaw wychodzi dramatyczna przeszłość rodziny, z motywem klątwy, zdrady i zatargów z Elfami. W komiksie, oprócz Elfów, pojawiają się Trolle, Smoki i Krasnoludy. Tyle jeśli chodzi o fabułę i konstrukcję świata przedstawionego. Wielopokoleniowe utarczki wieśniaków; prawda, że oryginalne? Oczywiście nie byłoby historii awanturniczej bez odrobiny humoru. Jest on zapewniony dzięki udziałowi Baltazara, bohatera wychowanego w dzieciństwie przez Trolle i z tego powodu mówiącego ich językiem. Właśnie ten język, sponsorowany przez literkę F, ma wnosić akcenty zabawowe. "Jak fgłodnieje to fróci, jeden dzień to jeszcze nif takiego, my czasami z karfmy wracali tfy dni, nie Kafper?". Tak mówią Trolle. Nie ma to jak żywy, zabawny i przejrzysty dialekt. Żal tylko, że nie da się tego czytać, co niestety dotyczy także reszty dialogów, w których widać próby stylizacji na jakąś ludową staropolszczyznę. Efekt jest żenujący i już po paru stronach od patrzenia w dymki robi się przykro, przez co automatycznie staramy się szukać pocieszenia w rysunkach.

I tu wypadnie jeszcze raz powiedzieć "niestety". Niestety, Ordon niewiele pomógł koledze scenarzyście. O ile malowana okładka od biedy dowodzi jakichś umiejętności warsztatowych, to już środek komiksu nieszczególnie. Postacie są toporne i byle jakie, o twarzach nic nie mówiących i pozbawionych indywidualności, tak że trudno wychwycić różnice między nimi. A przecież w tego typu opowieściach jest niezmiernie ważne wywołanie u odbiorcy sympatii do bohaterów. Jeżeli scenarzysta pozostawia je drętwymi - to bardzo źle, ale wówczas ciężar obdarzenia ich życiem spoczywa na barkach rysownika. "Skarga Ziem Utraconych" Dufaux i Rosińskiego opowiada historię tylko trochę mądrzejszą niż "Barbarzyńcy", a bohaterowie są nawet tak samo tępi, ale Rosiński narysował ich z wdziękiem i aparycją skutecznie nadrabiającą to, czego nie ma w scenariuszu. Ordon albo tego nie potrafi albo się po prostu nie przyłożył, bo postacie "Barbarzyńców" są co najmniej tak samo nudne jak świat, który zamieszkują. W każdym razie rysownik nie wykazał się inwencją. A przecież fantasy, jak mało który gatunek, daje grafikowi nieograniczone pole do popisu; właśnie tutaj ma on szansę puścić wodze wyobraźni, zapełnić świat fantazyjnym tłem i niewiarygodnymi postaciami. W "Barbarzyńcach" nie ma nic oryginalnego, występują tu te same stwory co w każdej innej fantasy (elfy, smoki etc.), a ich wygląd rozciąga się w skali od beznadziejnego (elfy) do przeciętnego (trolle). Odczucie nudy potęgują nieciekawe kolory z komputera oraz tuszowanie z rodzaju tych, jakich setki widzieliśmy w wykonaniu rozmaitych naśladowców Mignoli.

Reasumując, "Barbarzyńców" kupować nie warto, czytać nie warto, oglądać nie warto. Nie ma tu nic, czego nie znajdziemy w pierwszej lepszej fantasy jaka nam wpadnie w ręce, i jakkolwiek nie chcę namawiać nikogo do czytania "crossgenów", to muszę stwierdzić, że już lepiej sięgnąć po "Wyprawę" albo "Dziedzica". Też są debilne, ale tańsze i tysiąckroć lepiej wykonane. Powie ktoś, że postępuję nieładnie, porównując naszych biednych debiutantów do profesjonalistów zza oceanu, ale w ostatecznym rachunku właśnie o profesjonalizm się rozchodzi. Zrobienie rozrywkowego komiksu dla szerokiego audytorium wymaga talentu i pomysłowości. Ordon i Urbański tego nie mają, zaś Egmont po raz kolejny zaskakuje swoim podejściem do kwestii profesjonalizmu. "Barbarzyńcy" należą do największych wpadek wydawnictwa, obok Tomasza Kreczmara, "Gaila" i jakości druku niektórych albumów amerykańskich. Nominacja do slurpa w kategorii nagród K'04 murowana.

Piotr "Błendny Komboj" Sawicki

Najgorszy komiks jaki przeczytałem w tym miesiącu. Nie polecam nikomu. Nie śmieszy, nie zachwyca, nie bawi oczu. Nie dotykać!

Paweł "Kurczak" Zdanowski

Brak pomysłu zastąpiony niestworzoną ilością powtórzeń. Braki w zdolności tworzenia wiarygodnych, inteligentnych dialogów zastąpiony sztuczną idiotyczną stylizacją. Zawsze lubiłem komiks gatunku, choć spocone karły, umięśnieni barbarzyńcy i piękne homoseksualne elfy najmniej, jednak pierwsza polska produkcja fantasy to rzecz, którą należy omijać z daleka. I w efekcie; nieudaną wielką premierę Egmontu zastąpić czymś, co warte będzie swojej ceny.

Karol Konwerski

Scenariusz: Rafał Urbański
Rysunki: Janusz Ordon (szkic i tusz), Rafał Urbański (kolory)
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: marzec 2004
Format: A4
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Ilość stron: 48
Cena: 18,90 zł