"Midnight Nation Plemię Cienia - Wydanie Kolekcjonerskie"

"Lecz doszło uszu królowej niebiosów,
Że z krwi Trojańskiej narodzi się plemię,
Które dnia pewnego zburzy twierdze Tyru,
Że stamtąd przyjdzie lud-władca,
Dumny z orężnych triumfów, i spustoszy Libię całą."

Publius Vergilius Maro

"Plemię Cienia" to czwarte z kolei wydanie kolekcjonarskie z Mandragory (w TV powiedzieliby "od Mandragory"). Od dawna przekładana data ukazania się tego tomu na dobre zaostrzyła już chyba apetytu wszystkim oczekującym. Komiks ten jest uważany za jeden ze strzałów w dziesiątkę wydawnictwa, więc jeśli ktoś nie czytał dotąd poszczególnych albumów, to teraz jest świetna okazja, by nadrobić braki.

Od razu rozwieję wątpliwości - nie mamy tu do czynienia z arcydziełem komiksu amerykańskiego jak choćby Strażnicy, Kaznodzieja czy Sandman. Fabularnie i graficznie "Plemieniu" najbliżej chyba do dzieła Ennisa i Dillona, więc pewnie miłośnicy biblijnych klimatów w wydaniu psychopatycznym nie będą zawiedzeni. Pomijając fakt, że komiks nie jest aż tak przełomowy - trudno mu jednak wiele zarzucić. Akcja toczy się płynnie, dialogi nie wywołują zgrzytania zębami, rysownik wyczarowuje galerię apetycznych dziewcząt (ostatnio modne są spodnie z wychodzącymi od góry gumkami od stringów, i bluzki tak krótkie, że jakby je jeszcze trochę przyciąć, to już byłyby chyba stanikami bardziej). Ogólnie - jest miło.

Zgodnie z tradycją powinienem teraz wyliczyć słabe punkty komiksu. Nie jest ich wiele. Trochę żałuję, że scenarzysta tak skromnie zaczerpnął z bogatej przecież mitologii staro- i nowotestamentowej. Jednak wiadomo - musi być w miarę przystępnie, bo inaczej nikt z tzw. mejdżersów nie wyda. Końcówka trochę bez konsekwencji, ale tak bardzo delikatnie, więc nie ma wielkiego problemu.

A teraz krótki przerywnik dla prawdziwych fanów amerykańskiego mainstreamu. Jeszcze parę miesięcy temu na pewnym forum dyskusyjnym głosiłem wyższość komiksu amerykańskiego nad europejskim - Egmont rzucił na rynek jednocześnie Sandmana i Preachera, co trochę zatrzęsło moim komiksowym światopoglądem. Do tego etapu pewnie jeszcze wrócę, jednak chwilowo okupuję biegun europejski i piszę trochę z tej pozycji. Trzeba to podkreślić, by ta recenzja nie została przez kogoś błędnie odczytana. Jeśli komiks amerykański (mam na myśli to, co tam leży normalnie w sklepach, a nie te dziwadła, o których mykupyku pisze), jeśli więc ten komiks wyobrazimy sobie jako taką pełzającą po moczarach jaszczurkę, to "Plemię Cienia" byłby jaszczurką podskakującą. W ostatniej części na trzech łapach wprawdzie, ale zawsze.

Co mam na myśli, pisząc o tym podskakiwaniu? Za każdym razem, kiedy scenarzyście udaje się przemycić fajną myśl, celne spostrzeżenie, komiks zyskuje na jakiejś dodatkowej treści. Nie posuwa ona akcji do przodu, ale wzbogaca dzieło o dodatkową warstwę, na której czytelnik może, choć wcale nie musi dłużej się zatrzymać. Wplątanie takich elementów do scenariusza świadczy dobrze o jego twórcy, a żeby je znaleźć wystarczy właściwie dość pobieżnie przekartkować album.

Natomiast to pełzanie przez moczary to główna linia fabularna skonstruowana w sposób prosty jak konstrukcja linijki. Para głównych bohaterów podąża z punktu A do punktu B. Komiks drogi, można by powiedzieć, i to nawet w tym wymiarze, że wraz z przebytymi milami postępuje ewolucja głównego bohatera (i to w sensie jak najdosłowniejszym). Nie robi się już chyba tak komiksów - zwykle chronologia jest bardziej pomieszana, a gra z czytelnikiem toczy się według bardziej złożonych reguł. Ale to nie wada komiksu, tylko cecha scenariusza. Przecież nie wszystko, co zagmatwane, musi być od razu lepsze.

Jeśli ktoś doczytał aż dotąd, to pewnie chciałby poznać zarys fabuły. Główny bohater po utracie duszy, musi udać się do Nowego Jorku, aby ją odzyskać. Przeszkadzać będą mu w tym wredne stwory, które musi pokonać przy użyciu zębów, pazurów, pały i pięści. Po drodze spotyka wiele ciekawych osób i właśnie te spotkania świadczą w moich oczach o sile komiksu. Obrazki - takie jak przeważnie w komiksach Mandragory. Można powiedzieć, że są ładne, albo że bez polotu - kwestia gustu. Jak dla mnie pozostają bez wpływu na fabułę, ale chciałbym, żeby w Polsce ktoś potrafił narysować komiks w ten sposób. Nie mówię, że by musiał - sama świadomość by wystarczyła.

Arek "xionc" Królak

Dobra lektura na dłuższą chwilę. Za jednym zamachem "Midnight Nation" czyta się niesamowicie szybko i, co najważniejsze, bardzo dobrze. Ta historia ma w sobie kilka wybitnie dobrych fragmentów, a całość trzyma wysoki poziom. Istotną cechą wydania zbiorczego jest poprawne jego zszycie. Ten komiks sprawia wrażenie, że nie powinien rozpaść się po wielokrotnym czytaniu.

Jakub "Tiall" Syty

Scenariusz: J. Michael Straczynski
Szkic: Gary Frank
Tusz: Jason Gorder, Jonathan Sibal
Kolory: Avalon Studios', Matt Mila, Dan Kemp
Tłumaczenie: Piotr Pajerski
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 12.2003
Wydawca oryginału: Top Cow Productions Inc.
Data wydania oryginału: 2000
Liczba stron: 288
Format: B5
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Nakład: 400 egz.
Cena: 59,90 zł