Krzysztof Lipka-Chudzik

KoLeC na obrazku
Wszystko, co najgorsze

Raz na jakiś czas (rzadko, bo rzadko, ale jednak) zdarza mi się podejmować heroiczną próbę uporządkowania książek, których przybywa mi na półkach w tempie zastraszającym. Nierzadko przy tej okazji odnajduję w stercie przykurzonych woluminów rzeczy, o których dawno zapomniałem, że w ogóle je mam. Ostatnio przy takiej okazji odświeżyłem znajomość z pozycją dość archiwalną, czyli z "Książkami najgorszymi" Stanisława Barańczaka.

Przypomnę: Barańczak, występując pod koniec lat 70. na łamach periodyku "Student", a potem w "Biuletynie Informacyjnym", jako duet (!) krytyków: Feliks Trzymałko i Szczęsny Dzierżankiewicz, wyśmiewał bez krzty miłosierdzia grafomańskie płody hołubionych przez władze ancien regime'u autorów - takich między innymi, jak Janusz Przymanowski, Jerzy Edigey czy Zygmunt Zeydler-Zborowski. Dostało się zarówno klasykom "powieści milicyjnej", jak i autorom tytułów publicystycznych, bez porównania bardziej zaangażowanych (wiele stracił ten, kto nie zetknął się z utworem Jerzego Bronisławskiego "Niewidzialni w tłumie", demaskującym wrogie działania agentów imperialistycznego wywiadu w Polsce Ludowej). I wszystko byłoby pięknie, gdyby Barańczak, nabijając się z nieudolnych wyrobników pióra, nie wziął się również za komiksy.

"Twarze wszystkich bohaterów 'Niewygodnego świadka' są, proszę zauważyć, niebywale pociągłe, wąskie i wydłużone ponad miarę, obdarzone długimi (prostymi zresztą) nosami i końskimi szczękami. Ta konsekwencja jest tak uderzająca, że pozwala nam dociec, kim jest anonimowy autor ilustracji. Otóż jest to rysownik, który nie z kim innym, lecz z samym El Grekiem dzieli los artysty upośledzonego przez wadę wzroku i wskutek tego przedstawiającego postacie w deformującym wydłużeniu. Taka jest straszna prawda. I pomyśleć tylko, że El Greco, choć skądinąd fideista, wisi dziś w najporządniejszych muzeach, podczas gdy nasz człowiek musi szlajać się incognito po nędznych wydawnictwach komiksowych".

Ładne, prawda? Gdyby ktoś się nie domyślił, powyższy cytat, pochodzący z tekstu "Kapitan Żbik w świetle najnowszych ustaleń historii sztuki europejskiej", odnosi się do stylu rysowania Bogusława Polcha (w latach 70. "Żbiki" publikowano bez podawania nazwisk autorów, stąd wzmianki o twórcy "szlajającym się incognito"). Żeby jednak artysta nie poczuł się osamotniony pod publicystycznym pręgierzem, Barańczak szybko dodał mu towarzystwo. Powiedzmy od razu: nie byle jakie.

"Komiks Grzegorza Rosińskiego (niestety, autor tekstów skromnie przemilczał swoje nazwisko) pokazuje nam wreszcie, jak jest naprawdę z tym futbolem. Nasi zawodnicy są tu przystojni zupełnie jak w życiu, a poza tym jacy inteligentni: nawet w trakcie najzaciętszej gry przerzucają się dialogami w eleganckim stylu sprawozdawcy Jana Ciszewskiego (...). Przeciwnicy natomiast mają brzydkie twarze, a jeden Haitańczyk to dosłownie tak patrzy na Żmudę, jakby go chciał zabić i zjeść".

Rzecz dotyczy oczywiście zeszytu "Od Walii do Brazylii. X Piłkarskie Mistrzostwa Świata", stanowiącego dzisiaj kolekcjonerski rarytas. A jeżeli komuś jeszcze mało, służę następnym, nieco obszerniejszym fragmentem:

"Skarby dowcipu ludzkiego reprezentowane są w 'Relaxie' głównie przez wieloodcinkową serię 'Kajko i Kokosz', autorstwa rysownika J. Christy; jeśli weźmie się pod uwagę, że zarówno wyjściowy pomysł, jak i formuła plastyczna są plagiatem ze słynnego francuskiego "Asterixa", porównanie wypada dość żenująco. Pomysły fabularne Christy polegają głównie na tym, że bez przerwy ktoś tu komuś podstawia nogę, ktoś z rozpędu wpada na drzewo, ktoś inny dostaje kopniaka lub jest goniony w kółko przez dzikie zwierzę. Wszystko przy akompaniamencie dużymi literami wpisanych "dymków": BLURP! CAK! COMP! HHYYP! JAU! TRACH! GNOCHT! ŁUP! PLACH! WOMP! NOFT! PLAF! SZLOFT! ŁUBUDU! i wielu innych. W zakresie odgłosów nieartykułowanych inwencja autora Christy nie ustępuje najtęższym umysłom świata zachodniego".

Jeśli chodzi o ostatnie zdanie, trudno się z Barańczakiem nie zgodzić; zawsze uważałem, że aby wymyślić taki dźwięk, jak BLURP!, trzeba być mistrzem świata. Co do reszty opinii jednak, to mam wrażenie, że twórca "Książek najgorszych" przeczytał jakiś zupełnie inny komiks, niż "Zamach na Milusia". O ile trudno wyrobić sobie zdanie na temat kreski Rosińskiego po lekturze "Od Walii do Brazylii", o ile ciężko dyskutować na temat stylu Polcha, odwołując się wyłącznie do "Niewygodnego świadka", o tyle wydaje mi się, że Janusz Christa już na etapie "Relaxu" (a nawet wcześniej) pokazał się jako artysta w pełni dojrzały, zarówno pod względem warsztatu plastycznego, jak i literackiej fantazji (Barańczak wypomina mu kiksy w rodzaju "POKÓJ I UKOJENIE ZAZNAM JUŻ TYLKO W MOGILE", pomijając takie cuda, jak: "UWIELBIAM WALKĘ ZE SMOKAMI, LECZ DZIŚ CIERPIE NA INCHOCYLOGLOTOFOBIĘ"). Najlepszy dowód, że "Kajko i Kokosz", uważany dziś za rzecz absolutnie kanoniczną, doczekał się kolejnej reedycji, Janusz Christa zaś niedawno otrzymał nagrodę K'03 za artystyczne osiągnięcia w dziedzinie komiksu.

Ale się porobiło! Od pierwszego wydania "Książek najgorszych" minęło już ponad dwadzieścia lat; ile przez ten czas tytułów, ile nazwisk pogrążyło się w mrokach niepamięci? Kto dzisiaj czyta Zeydlera-Zborowskiego? Kto czyta Edigeya? (no dobra, przyznaję się: ja czytam - ale wyłącznie powieść "Mister MacAreck i jego business", w której pisarz jeden jedyny raz wykazał się poczuciem humoru). A kto - zapytam, choć zakrawa to na bluźnierstwo - czyta dziś Barańczaka?... Niegdysiejszy poeta i publicysta przedzierzgnął się we fraszkopisarza, rozpływającego się nad własnym słowotwórczym geniuszem (tomik "Pegaz zdębiał"), oraz tłumacza, przekładającego na polski rzeczy dawno już przetłumaczone - jeszcze raz, tyle że gorzej (mniejsza o Szekspira; ale sknoconych wersji "Dżabersmoka" Lewisa Carrolla czy "O żeglarzach Dżamblach" Edwarda Leara nie wybaczę, pókim żyw). Tymczasem z całego, wyśmianego w "Książkach..." popularnego (i populistycznego) nurtu rodem z PRL-u do naszych czasów przetrwały jedynie komiksy. Polch, Rosiński i Christa wyrośli na szacownych klasyków - i to nie tylko w kraju, nie tylko; pojedyncze zeszyty zmieszanego przez Barańczaka z błotem "Relaxu" osiągają na giełdach astronomiczne ceny; reprinty "Żbików" zalegają księgarskie półki... Może to i była grafomania, dziś jednak traktuje się ją jak zabytek, drogocenny relikt przeszłości.

Przykład "Książek najgorszych" wydaje się potwierdzać starą jak świat zasadę: nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Czasami człowiek naraża się na niezrozumienie i dopiero po czasie okazuje się, że to on miał rację; bywają jednak i takie sytuacje, kiedy można się ostro naciąć. "Kajka i Kokosza" znają prawie wszyscy; o "Książkach..." przypomnieć sobie można głównie wtedy, kiedy spadną z półki podczas próby uporządkowania literackich zbiorów. Na szczęście, jak już wspomniałem, w moim przypadku takie zabiegi zdarzają się niezmiernie rzadko.

Krzysztof Lipka - Chudzik