Gene Kowalski

Poniżej radarów

"Komiks lata poniżej radarów krytyki" - Art Spiegelman

Uwaga, będzie o wartościach.

Moja mama zarzeka się, że nie kupuje reklamowanych proszków. Jej strategia opiera się na założeniu, że reklamuje się tylko złe produkty... ewentualnie takie, które się nie sprzedają (dlaczego się nie sprzedają - bo są złe).

Nie oceniając skuteczności strategii mojej matki, musze powiedzieć, że strategia jako tak bywa użyteczna.

Weźmy taki film.

Kiedy sięgam po repertuar kin mam jako takie rozeznanie w reżyserach i aktorach . Zwykle wiem czego się spodziewać. W zachodnim kinie rozpoznaję parę nazwisk gwarantujących dobrą zabawę . Jeśli nawet nazwisko reżysera nic mi nie mówi, mogę spojrzeć na producenta, czy ufać aktorom. Fakt, zdarza mi się mylić, ale rzadko. Gorzej, kiedy trzeba sięgnąć po kino nie amerykańskie.

Prasie fachowej nie można przecież wierzyć, w końcu ciągle piszą o "Hero" i "Crouching tiger hidden dragon" jako o filmach kung-fu. Pewne rozeznanie dają zwykle festiwale. Biorąc pod uwagę jury można określić, mniej więcej, jakie ma preferencje.
Jak bardzo się myliłem, uzmysłowił mi dopiero Koterski w swojej wypowiedzi à propos festiwalu w Gdyni. Koterski stwierdził, że ma dosyć nagradzania filmów dobrych i raz zapragnął wyróżnić film, który mu się podobał.

Zamurowało mnie.

Ściąga się różnych ludzi związanych z filmem - aktorów, reżyserów, operatorów itp., płaci się za ich pobyt w hotelach, poi drinkami żeby oni na koniec wybrali film, który im się nie podoba, ale jest dobry.

Boże!!

To znaczy, że Miss Polonia też? Nie dlatego, że wg jury najładniejsza, tylko dlatego, że dobra?

Jak to dobra? Do kościoła często chodzi? Pomaga sąsiadce?

Dawno temu, w młodości kina pewien krytyk amator skonstruował metodę oceniania filmu polegającą na liczeniu zmian, ujęć na metr sześcienny taśmy. Metoda niewiele obrazowała, ale pozwalała przynajmniej ocenić w miarę obiektywnie, o co chodzi. Bierzemy taką "Pornografię" i liczymy ujęcia, zmiany itp. Ma więcej, znaczy jest lepsza.

Nie chodzi mi o to, że Koterski ma rację (że "Warszawa" to świetny film). Chodzi mi o to, że na festiwalach, konkursach, w prasie fachowej wszyscy posługują się abstrakcyjnym "dobry". Taki krytyk latami ogląda filmy, czyta książki nie po to żeby wyostrzyć swoją wrażliwość i dać jej sprawne językowe narzędzie. O nie! Istotą jest zaprzeczyć swojej wrażliwości w imię szeroko pojmowanego dobra. Moralnego, warsztatowego. W imię ginącej kultury Kociewia, w imię samoświadomości Ślązaków. W imię ideałów feminizmu, w imię konserwatyzmu. Póki jeszcze wiemy jaki "-izm" dana osoba reprezentuje, nie jest tak źle. Gorzej kiedy delikwent wyleczy się z ideałów i zacznie się bawić w politykę. Kiedy wyróżnia się dzieła z krajów o ciężkiej sytuacji politycznej. Kiedy nagrody dostają ludzie, bo są znajomymi i się starają. Bo następny konkurs będzie u nich itp.

Kogo wtedy tak naprawdę interesuje taka nagroda?

Na szczęście fani komiksu nie mają takich problemów. Właściwie brak informacji w mediach, a konkursy i festiwale cierpiące na podobna chorobę wydają się bez znaczenia. Jasne, że są interesujące towarzysko, ale nie mają raczej mocy kreowania talentów, czy znaczenia dla marketingu. W tv transmisje i reportaże o festiwalach komiksowych to ta sama nisza, co zjazdy numizmatyków, czy hodowców rybek akwariowych. Ot ciekawostka.

Czytelnik komiksu jak się zdaje, zawieszony jest pomiędzy PRL-owskim przyzwyczajeniem kupowania wszystkiego jak leci, a wyborem dyktowanym zawartością portfela.

Komiks ciągle jeszcze lata poniżej radarów.

Piotr "Gene" Kowalski