Watchmen: Bohaterowie są ułomni

Można odnieść wrażenie, że komiksy, które do tej pory ukazały się w Polsce prezentują dość bogatą skalę zjawiska. Mamy przecież komiksy o zróżnicowanej tematyce, komiksy dla dzieci i dla dorosłych, poważne i rozrywkowe, wybitne i słabe, słynne i mniej znane w świecie, pochodzące z Ameryki, Europy, Japonii - komiksy na każdą okazję. Ale wyobraźcie sobie komiks porównywany z czołowymi dokonaniami z historii kultury. Komiks, na temat którego placówki uniwersyteckie na Zachodzie rozpisują się w pracach naukowych; który badacze i czytelnicy wymieniają jednym tchem razem z "Don Kichotem", "Wojną i pokojem", "Rokiem 1984", z "Obywatelem Kane'm" Wellesa; komiks cieszący się sławą najwybitniejszego dokonania w historii opowieści obrazkowych. Komiks ten - "Watchmen" ["Strażnicy"] Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa - lada dzień trafi do sprzedaży w Polsce. Czy spotka się z podobnym zainteresowaniem co w innych krajach, czy też jego promieniowanie ograniczy się do ciasnych kół sympatyków komiksu? Bo przynajmniej w tych kołach będzie obecne, gdyż mimo że od premiery (w 1986 roku) minęło parę lat i pewne sprawy przebrzmiały, "Watchmen" jest nadal żywym przykładem tego, czym może być komiks stworzony przez geniusza.

U podstaw dzieła Moore'a stoi rewizja mitów kultury, jaka w Europie rozpoczęła się wkrótce po drugiej wojnie światowej - zaś w Stanach Zjednoczonych w okolicach wojny w Wietnamie, afery Watergate i czasów kontrkultury, czyli wszędzie gdzie dawne ideały sięgnęły bruku. Narodził się wówczas m.in. antywestern, którego jedną ze sztuczek było osadzanie legendarnych bohaterów Dzikiego Zachodu, jak Billy Kid czy generał Custer, w rzeczywistości odpowiadającej prawdzie historycznej, a nie legendzie: efektem była zawsze kompromitacja mitu. Po tym wszystkim nic już nie mogło być takie jak dawniej i western ze swoimi szlachetnymi bohaterami, kliszami gatunkowymi odszedł w zapomnienie. "Watchmen" jest komiksem podobnie antyheroicznym jak filmy Peckinpaha i jego recepcja była zbliżona: spowodował rewolucję, w wyniku której popadły w powolną rozsypkę wszystkie dotyczące komiksu stereotypy - o uproszczeniach psychologicznych, ograniczeniach narracyjnych, niemożności udźwignięcia tematów społecznych, o tym, że komiks musi być bajką z morałem. Moore wyłamuje się z tych przekonań z taką siłą, że jeszcze dziś trudno sobie wyobrazić autora, który byłby mu w stanie sprostać. Ktoś napisał nawet, że jak "Don Kichote" Cervantesa jest ostatnim wielkim dziełem średniowiecznego eposu rycerskiego, tak "Watchmen" jest ostatnim arcydziełem nowoczesnej sztuki narracyjnej - że po tej powieści graficznej wszystko jest już tylko post-moderną, nawiązaniem, post-Watchmen.

Rzecz dzieje się w Stanach Zjednoczonych, w świecie alternatywnym wobec naszego, bo zmienionym przez obecność w nim super-bohaterów. Wyobraźcie sobie powojenną Amerykę, która wygrała wojnę w Wietnamie, w której nie było afery Watergate, w której zimna wojna staje się coraz mniej zimna i zagrożenie nowym, nuklearnym konfliktem jest bardziej realne niż było w rzeczywistości. I żyjących w niej herosów, zdelegalizowanych, zajmujących wysokie stanowiska społeczne, zapomnianych lub popadających w obłęd.

12 października 1985 roku zostaje zamordowany w swoim domu w Nowym Jorku Edward Blake, emerytowany superheros, który dawniej wykonywał usługi dla rządu. Rorschach, obłąkany mściciel w masce, postanawia na własną rękę znaleźć zabójcę; jest bowiem przekonany, że zamachów będzie więcej. Dociera do swego dawnego towarzysza Nite Owl, odpoczywającego na emeryturze jako Daniel Dreinberg, i namawia do pomocy w śledztwie. Wkrótce wpadają na trop przerażającego spisku...

Ale "Watchmen" to nie tylko perfekcyjnie skonstruowana intryga spiskowa. To także sugestywnie oddany klimat społecznej paranoi (a także paranoi jednostkowej - na przykładzie Rorschacha), poruszające wizerunki bohaterów - ułomnych na przeróżne sposoby, ale przez to pełnokrwistych, nie mniej ludzkich niż postacie u Dostojewskiego. To także znakomite dialogi oraz prawdziwa skarbnica nowoczesnych rozwiązań narracyjnych, polegających na przemieszaniu chronologii, wykorzystaniu nawet najmniejszego rekwizytu w kadrze w sposób nadający mu znaczenie dramaturgiczne i symboliczne (symbole schronów przeciw-atomowych na ulicach miasta; odbicia w lustrach i szybach oraz inne motywy symetrii; zegary nieubłaganie odmierzające czas do finału), wykorzystaniu retrospektyw, strzępków materiałów prasowych, komiksu w komiksie, dziennika Rorschacha jako komentarza do akcji. To około 350 stron komiksu i przeszło 40 stron dodatków pisanych prozą, stanowiących część techniki narracyjnej Moore'a oraz integralny składnik opowieści. Opowieści skomplikowanej, wielowątkowej, bogatej, ale ostatecznie układającej się w całość, której każdy, nawet z pozoru przypadkowy element jest nieodłączną częścią, gdyż fabuła "Watchmen" jest robotą tak przemyślaną, tak zegarmistrzowsko skończoną, jak może żadna inna w dziejach literatury. To właśnie tutaj Moore odkrywa wielką możliwość komiksu, jaką jest jego hipertekstualność: opowieść można czytać linearnie, obrazek po obrazku, ale jednocześnie zawiera ona całą masę "linków", pozwalających na pełniejsze odczytanie - są to misternie wplecione cytaty, nawiązania do tradycji literackiej i filmowej, do historii. Innymi słowy, scenarzysta wykorzystuje tutaj technikę, która później posłuży mu do zabawy z czytelnikiem w "Lidze Niezwykłych Dżentelmenów" - dziesiątki odniesień ukrytych na obrazkach i w dialogach, dziesiątki tropów, których rozszyfrowanie nie jest niezbędne dla zrozumienia fabuły (choć są wśród nich takie, które sugerują rozwiązanie intrygi). Ten wynalazek Moore'a nie jest często stosowany w komiksach, a przecież jest genialnie komiksowy, gdyż nie da się go wtłoczyć w inne medium: tylko tutaj, gdzie obrazek jest statyczny, odbiorca jest w stanie skupić uwagę przez dłuższy czas na jednym kadrze i zabawić się w detektywa rozpracowującego kod.

Bardzo pomocny jest przy tym realizm stylu rysownika takiego jak Dave Gibbons. W Polsce znany jest on ze scenariusza do komiksu "Batman vs. Predator" i z rysunku na odwrocie jego okładki. Jako grafik jest wybitnym reprezentantem klasycznego stylu amerykańskiego, zahaczającego o retro, ale bardzo detalicznego. "Amerykanizm" stylu w "Watchmen" można uznać nawet za przejaw ironii, ponieważ zilustrowana historia jest samym zaprzeczeniem "amerykanizmu" w komiksie, ale już realizm Gibbonsa budzi respekt. Moore przywiązuje rolę do detalu jak żaden inny scenarzysta komiksowy i Gibbons pięknie, bez zbędnych popisów, wypełnia jego wolę; razem budują wizję pozornie zwyczajnego, ale przerażającego świata, od oświetlonych neonami, tonących w śniegu i deszczu ulic Nowego Jorku, aż po nieskończenie puste przestrzenie Marsa (tak jest, koleje losów jednego z bohaterów są mocno związane z Czerwoną Planetą). Tworzą sceny o całej rozpiętości emocjonalnej, od subtelnego liryzmu po wściekłą brutalność.

"Watchmen" to komiks niezwykły, poruszający i inteligentny. Kupcie go i przeczytajcie koniecznie. A kiedy już to zrobicie, z chęcią wrócicie do początku i przeczytacie jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze...

I za każdym razem odkryjecie go na nowo.

Piotr "Błendny Komboj" Sawicki