"Incal - Przed Incalem"
tom 1: "Pożegnanie z ojcem"
tom 2: "Prywatny detektyw klasy »R«"

Po lekturze pierwszego tomu Metabaronów na długo straciłem zaufanie do historii Jodorowsky'ego. Jednak argumenty o klasyce, panteonie i tego typu kwestie, jak również chęć bycia na bieżąco z dobrodziejstwami kultury przeważyły szalę i po chwili wahania nabyłem pierwsze tomy serii "Incal: Przed Incalem".

Najpierw napiszę o tym, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Janjetov to nie Moebius i nie Gimenez, a jednak z powierzonej mu roli wywiązał się nadspodziewanie dobrze. Fabuła tej serii bije na głowę Metabaronów, choć przyznam szczerze - niemal wszystko, co czytałem, bije na głowę fabułę Metabaronów. Komiks czyta się dobrze. I tyle. Teraz długa lista zastrzeżeń.

Szczerze mówiąc jestem trochę zbity z tropu tym komiksem, być może moje obiekcje biorą się ze złej interpretacji tego dzieła. Tak więc najpierw muszę postawić pytanie - czy on, Jodorowsky, napisał to na poważnie, czy też może miała to być taka komiksowa parodia gatunku antyutopii? Bo jeśli to jest parodia, to wszystko w porządku, naprawdę świetnie się bawiłem przy tych żenujących, dobranockowych sposobach na wzbudzenie mojego współczucia. W pewnym momencie, wydaje mi się, nawet zacząłem toczyć się po podłodze próbując powstrzymać spazmy wesołości, więc jeśli taki był zamysł autora, to wszystko jest ok. Ale ponieważ w recenzji w KZ przeczytałem o "przygnębiającym klimacie tego dzieła", myślę że jednak mogło wcale nie o to chodzić. I dopiero to jest naprawdę przygnębiające...

Nie lubię mieszać z błotem czyjejś twórczości. Z pewnością nie, jeśli dotyczy to twórców tak niepopularnego gatunku jak komiks. Ale kiedy ktoś sam przykłada sobie lufę do głowy i naciska spust, ciężko jest owijać w bawełnę. I daję słowo - bez wahania obnażę miernotę tego dzieła, a oburzonych oponentów zapraszam do dyskusji. Przy okazji - przepraszam za spoilery, ale nie mogę się powstrzymać. Przynajmniej jesteście ostrzeżeni.

Zacznijmy od samej koncepcji konstrukcji świata. Użyłem wcześniej słowa antyutopia, nie dlatego, żebym lubił wkładać rzeczy do szufladek, ale po prostu dlatego, że uczyłem się o tym w szkole na języku polskim. Gatunek ten był popularny zdaje się jakoś w okolicach XIX wieku i od tego czasu powiedziano już chyba w tym temacie wszystko. To znaczy - myślę, że nikt nie zrobił przed Jodorovskim antyutopijnego komiksu, gdzie wszyscy wszystkich gwałcą, choć z drugiej strony, myślę że w Niemczech coś takiego mogło się już ukazać. Z tym gwałceniem to jakaś straszliwa obsesja autora, mamy tu ojca po jakichś dziwnych zabiegach zmienionego w straszydło, który próbuje zgwałcić głównego bohatera (to chyba to tytułowe "Pożegnanie z Ojcem"), mamy kobiety Megalexu, rzekomo uwielbiające gwałty zbiorowe, ale prawdziwym czadem jest moment - trudno mi to wręcz opisać - w którym banda dziwnych stworów dokonuje sodomicznego gwałtu na takim jelonku Bambi. Jest to scena tak absurdalnie głupia, w dodatku skontrastowana z autentyczną rozpaczą głównego bohatera, że właściwie trudno potem traktować taki komiks choć odrobinę poważnie. Ja zresztą już dużo wcześniej wymiękłem, bo scena, którą opisałem znajduje się już na końcu pierwszego albumu. Gwoli uczciwości muszę przyznać, że w drugim tomie gwałcenia nie ma, co wychodzi temu albumowi na dobre (choć tego, co się dzieje na Megalex trochę możemy się domyślać).

Jak to zwykle bywa w komiksach dla dorosłych, główny bohater znajduje zwierzątko z którym się zaprzyjaźnia i dzieli swoje małe troski i radości. Może to jest zresztą nawiązanie do literatury, np. motyw przyjaźni chłopca i ptaka ze "Śnieżnej Gęsi" Paula Gallico? Nawiasem mówiąc trzeci tom nosi tytuł "Croot", i w związku z tym tytułem mam bardzo złe przeczucia... Ale mniejsza z tym. Moja ulubiona scena w tym komiksie, to ta, w której John Difool chce popełnić samobójstwo skacząc z dachu i przywiązuje do siebie tego nieszczęsnego ptaka. Ptaszysko spogląda w dół z niepokojem i myśli - "No dobra, zgodziłem się wystąpić w tym tandetnym komiksie, ale teraz to już jest chyba przesada". Wyraz twarzy tego ptaka jest rzeczywiście wart zobaczenia. Niestety rzeczony bohater rezygnuje z tego pomysłu i czytelnik musi nadal śledzić jego perypetie. Niestety? No właśnie - ten bohater jest znów przykładem antybohatera. Takiego kolesia, którego jak najprędzej chcielibyśmy stracić z oczu, bo świat oglądany z jego perspektywy jest jeszcze bardziej niestrawny. No właśnie - pewnie dotąd myśleliście, że to Wasze dzieciństwo było ciężkie...

W rzeczywistym świecie byt społeczny kształtuje świadomość - tą mądrość zostawił nam po sobie Karol Marks. W komiksie Jodorowsky'ego to teza kształtuje świadomość. Rzecz jest w tym, że sposób myślenia człowieka musi być zawsze uwarunkowany światem, w którym żyje. Taką zależność nazywamy kulturą. Nie jestem zatem w stanie zrozumieć, skąd tylu twórców, także tych z wyższej półki, z uporem maniaka usiłuje przekonać czytelnika, że w pozbawionym wszelkich wartości świecie, wyrasta nagle bohater - ostatni sprawiedliwy, kierujący się honorem, sercem i poczuciem sprawiedliwości na przekór wszelkiej logice. Jeśli ktoś taki rzeczywiście by zaistniał, prawdopodobnie zostałby wyeliminowany, jako jednostka niezdolna do asymilacji. Jednak postać Johna Difoola istnieje po to, by wykazać pewną tezę, postawioną przez autora. Mniejsza o to, jaką - jest to sprawa drugorzędna, jednak czytając ten komiks nie sposób o tym nawet na chwilę zapomnieć. W jakiejś starej recenzji w KZ, autor napisał, że w ostatniej części serii John rzuca się z dachu w Zaułku Samobójców. Przypuszczam, że scenarzysta znów spróbuje uderzyć w sentymentalną strunę, ale ja śmierć tego osobnika powitam z ulgą. Powiem więcej - dla mnie mógłby tak skakać na końcu każdego albumu. I na początku.

Komiks ten jest adresowany do czytelnika dorosłego. Niesłusznie. Jako czytelnik dorosły mogę zapewnić, że nie czuję się odbiorcą tego albumu. Dlaczego? Ponieważ czytelnik dorosły oczekuję od kultury czegoś więcej niż brutalności, erotyki i tendencyjnych morałów w schematach Czerwonego Kapturka. Jeśli to ma być rozrywka, to niech będzie poparta jakimiś przesłaniami, nawiązaniami, przemyśleniami twórcy, czymkolwiek. Jeśli rozrywka ma polegać na bezmyślnym przekładaniu kolejnych, nic nie znaczących fiszek, to niech przynajmniej nie kaleczy zdrowego rozsądku! To właściwie nie jest zarzut tylko do tego albumu, mówię o tym przy tej okazji, bo Incal z jakichś względów został uznany za komiksowe arcydzieło!

Kilka cierpkich uwag należy się także ustrojowi przedstawionego świata (państwa?). Nie mamy tu (na szczęście) zbyt wielu informacji o systemie władzy, ale na pierwszy rzut oka widać, że jest to swego rodzaju skrzyżowanie monarchii (prez), oligarchii (arystokowie) i junty wojskowej (garbusy). Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być w porządku, ale po zastanowieniu doszedłem do takiego wniosku: w większości fantastycznych wizji przyszłości mamy do czynienia z karygodnym uproszczeniem zagadnień polityczno-społecznych. Wygląda to tak, jakby zamiast próbować wymyślić jakiś nowy sposób rządzenia, autorzy próbowali tworzyć wariacje skompromitowanych systemów istniejących w dalekiej przeszłości. Tak jakby w dzieciństwie przeczytali baśnie braci Grimm, a potem przez całe życie nie przeczytali już nic. Zastanawiam się nawet, czy kiedyś przeczytam jakąś ciętą krytykę powszechnej w naszych czasach demokracji parlamentarnej. Przecież ona się sama o to prosi! Problem polega na tym, że jest to cholernie skomplikowany system, w którym działają niezliczone urzędy, izby, agencje i fundusze splątane trudną do opisania siecią połączeń ze światem polityki i biznesu. W tym gąszczu można by tworzyć niezwykłe intrygi, jednak pod jednym warunkiem - trzeba je, do ciemnej pyty, choć trochę rozumieć. Jeśli się ich nie rozumie, to można, co najwyżej, wymyślić sobie króla (hehe), najlepiej despotycznego tyrana, który może nazywać się Imperatorem, Cesarzem czy Prezem. Otoczyć go bandą zdegenerowanych półgłówków i udawać, że taki twór jest naturalną konsekwencją dzisiejszego świata. Taką wizję mamy niestety niemal we wszystkich powieściach (na pomoc) political-fiction. Wliczając w to takie tuzy jak Fundacja, Diuna i ten nieszczęsny Incal. Ale w takim towarzystwie nie wstyd się znaleźć. Nie byłbym zresztą uczciwy, gdybym nie wspomniał, że w drugim tomie pewna nieśmiała intryga zaczyna się rysować, widzimy tu też, że wspomniany Prez nie jest wszechpotężny... Oby tylko wszystko szło w tym kierunku!

Na końcu wspomnę o tej tezie, której siermiężne forsowanie zarzuciłem autorowi. Tutaj już czuję, jakbym kopał leżącego, więc tylko w dwóch zdaniach. Jodorowsky chce nas przekonać, że konsumpcyjne społeczeństwo doprowadza do systemu totalitarnego, w której decyzje podejmuje dyktator, otoczony zgrają najgłupszych istot stanowiących oligarchię. Ta hipoteza jest sprzeczna ze wszystkim, co można zaobserwować we współczesnym świecie. Wiem, że krytyka konsumpcji to nośny temat, ale na Swaroga, nie odwracajmy kota ogonem. Najbardziej demokratyczne społeczeństwa to właśnie te, gdzie panuje niczym nie skrępowany konsumpcjonizm. Bo - proszę państwa - taka jest natura człowieka, że jeśli mu się na to pozwoli, stara się ułatwiać sobie życie kupując i wymyślając przeróżne ustrojstwa. Stąd też bierzemy postęp technologiczny. Aha - żeby dostać się w szeregi elit bardzo rzadko wystarczy tylko być głupim, a tak właśnie jest przedstawiona lokalna arystokracja. Natomiast, jeśli chodzi o samą wizję systemu totalitarnego, to wszyscy chodziliśmy do szkoły, wszyscy pewnie czytaliśmy choćby "Archipelag Gułag" Sołżenicyna czy "Inny Świat" Herlinga-Grudzińskiego. Nie oszukujmy się: o włos uniknęliśmy czasów, przy których czarne wizje Jodorowsky'ego to niemal sielanka bohaterów "Nad Niemnem". Dlatego, bardzo mi przykro, te historie mnie nie przygnębiają - one brzmią jak bajka... Poza tym, już nie przywołując lektur szkolnych, do których pewnie nigdy bym nie zajrzał gdyby nie aparat przymusu bezpośredniego - wizje przyszłości bez złudzeń mieliśmy już podane w "Roku 1984" i "Nowym Wspaniałym Świecie". Te sugestywne opisy były przestrogą przed kierunkiem, w jakim morze pójść nasza cywilizacja. Incal jest w najlepszym razie ostrzeżeniem przed tym, co jeszcze może zaserwować nam Egmont. Toutes proportions gardes...

Jeśli teraz napiszę, że również przedstawione postaci są płaskie i bez wyrazu, to tak jakbym zarzucał trędowatemu, że nie umył zębów. Więc dam sobie spokój - wiecie, co chcę powiedzieć w każdym razie. I znów mała dygresja - w drugim tomie napotkany przez Difoola robot K5 budzi pewną sympatię i pokazuje, że jest najbardziej skomplikowaną wewnętrznie postacią tej serii (przynajmniej tych dwóch albumów, póki co).

I jeszcze jedno - akcja komiksu rozpoczyna się w roku 2014. Czy autor chce mi wmówić, że ci zdegenerowani osobnicy zapełniający karty tego komiksu to my, współcześni ludzie za 11 lat? Jeśli świat, w którym żyjemy miałby się tak zmienić, ile czasu musiałoby upłynąć? Ile czasu wymagało całkowite upodlenie radzieckiego społeczeństwa przez stalinowski reżim? O niezwykłym postępie technicznym nawet nie ma co mówić, bo trzeba by się za bardzo zagłębić w "off-topicowe" kwestie. Nie powstrzymam się jednak przed dygresją, że na dzień dzisiejszy, zgodnie z wiedzą naukową człowieka, klonowanie naczelnych nie jest możliwe... Podsumowując - dotąd sądziłem, że najbzdurniejszą, futurystyczną wizją, jest pomysł wyprzedzenia amerykańskiej gospodarki przez europejską w 2010 roku. Teraz myślę, że nastąpi to w istocie na 4 lata przed tym, kiedy wizje Jodorowsky'ego staną się rzeczywistością.

Jeśli z pewnych fragmentów tej recenzji można było odnieść wrażenie, że tom drugi znacznie przewyższa pierwszy, to chyba właśnie o to mi chodziło. Pomijając pierwsze dwie strony będące, hmm... "komiksowo" przerysowane (teraz czekam, aż mnie zlinczujecie) i ostatnią, gdzie John Difool przechodzi sam siebie w swej nieprawdopodobnej kaszanowatości, nie mam temu komiksowi zbytnio nic do zarzucenia. Może właśnie od tego tomu należałoby tę serię zacząć...

I to wszystko, jeśli napiszę jeszcze parę stron, wyjdzie mi powieść, nie recenzja. Purystów przepraszam za zastosowane neologizmy i makaronizmy, ale jestem inżynierem, nie filologiem.

Bibliografia: Jacek Dukaj - "10 Sposobów na Zgnojenie Książki"

Arek "xionc" Krolak

 

"Incal - Przed Incalem" tom 1: "Pożegnanie z ojcem"
Tytuł oryginału: Adieu le pere
Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Zoran Janjetov
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 03.2003
Wydawca oryginału: Les Humanoides Associés
Data wydania oryginału: 10.1988
Liczba stron: 48
Format: A4
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 17,90 zł

"Incal - Przed Incalem" tom 2: "Prywatny detektyw klasy »R«"
Tytuł oryginału: Détective privé de "Classe R"
Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Zoran Janjetov
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 07.2003
Wydawca oryginału: Les Humanoides Associés
Data wydania oryginału: 04.1990
Liczba stron: 48
Format: A4
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 17,90 zł