Jednoosobowa armia zemsty
- wielki powrót

Był bohaterem. Człowiekiem, który oddałby życie za swój kraj. Ale gdy jego rodzina przypadkowo zginęła w mafijnej strzelaninie, był tylko jeden sposób na wymierzenie sprawiedliwości. Samemu. Frank Castle stał się jednoosobową armią zemsty - sędzia, ławą przysięgłych i katem w jednej osobie. Samotny mściciel powraca w wielkim stylu. Pozostaje tylko odpowiedzieć na pytanie - czy jest to powrót z tarczą, czy na tarczy?

Moją przygodę z serią "Punisher" odnowiłem czytając cała serię trzecią (12 zeszytów) wydaną w 2000 roku w serii Marvel Knights oraz początkiem serii czwartej (7 zeszytów) z roku 2001. Powodem takiego wyboru numerów jest to, że scenariusz do nich napisał Garth Ennis, a rysunki wykonał Steve Dillon. Ten właśnie niezwykle udany duet możemy podziwiać w wydawanej u nas od niedawna przez wydawnictwo Egmont doskonałej serii "Preacher" ("Kaznodzieja"). Ennis jest człowiekiem, którego twórczość odmieniła rynek komiksu amerykańskiego. Niezwykle często wystarczy, że na okładce jakiejś serii pojawi się tylko jego nazwisko a cały nakład rozchodzi się jak świeże bułeczki. Nie ma się więc powodu dziwić, że i Marvel postanowił zatrudnić go do dokonania lobotomii własnego uniwersum, oddając w jego ręce jedynego bohatera, który może tego dokonać własnymi rękami z uśmiechem na twarzy. Na początku uraczyłem się one-shotem z 1995 roku w wykonaniu Ennisa "Punisher Kills Marvel Universe", który jest alternatywną wersją historii Franka. Moje wrażenia po przeczytaniu tego tytułu były jednoznaczne - przypominało to trzęsienie ziemi skoncentrowane na pojedynczym fotelu. Tym samym z ogromną chęcią sięgnąłem po normalną serię nastawiając się na podobne trzęsienie ziemi.

Na początek coś o scenariuszu. Frank żyje i ma się całkiem dobrze. Tym razem jednak jest sam. Nie ma już Micro, technologicznych zabawek. Po prostu zimna stal i huk wystrzałów. Ponieważ długo był nieobecny, New York zapuścił na nowo zarost przestępczości. Punisher postanawia znów wziąć się za doprowadzenie go do normalnego stanu. Aby dać znać, że powrócił, na cel bierze jedną z mafijnych rodzin i jej seniorkę, Ma Gnucci. Porachunki z szaloną matroną zajmują pełne 12 zeszytów serii trzeciej, zaś seria czwarta kontynuuje zaczerpnięte z niej pojedyncze wątki. Napiszę teraz coś, co spowoduje, że wszyscy fani zarówno Castle'a jak i Ennisa zaczną planować samosąd nad moją skromną osobą. Niestety, dobre strony scenariusza kończą się właśnie tutaj, na samym jego zarysie. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam twórczość Ennisa i komiksy w jego wykonaniu. Lecz to, co zrobił on z Punisherem, woła o pomstę do nieba. We wszystkim co wychodzi spod jego pióra, Garth umieszcza wykręcone do nierealności społeczeństwo, ludzi zbyt chorych aby brać ich na serio i zdarzenia, które są zbyt szokujące i wulgarne aby nawet o nich mówić. Tak też jest tutaj. Policjanci to skrajne pierdoły albo przekupni oszuści, mijani na ulicy ludzie są albo cholerykami albo należy ich zamknąć w domu wariatów. W twórczości Ennisa nie ma miejsca dla zwykłości. Odnosi się wrażenie, że jedynymi normalnymi i sympatycznymi osobami w całej serii są przeznaczeni na mięso armatnie przestępcy. Podczas, gdy pomysł ten przyjął się w skrajnie odrealnionym "Kaznodziei", dla Pogromcy oznacza to pogrom. Nie jest to Frank, jakiego znamy. Frank, jakiego znamy, wszystkich tych ludzi by powystrzelał na miejscu i zapewne zostałby uwolniony z zarzutów ze względu na niewielką szkodliwość społeczną czynu. Frank, jakiego znamy, nie potrafił znieść tego, co szumowiny z jakimi walczy, robią z życiem niewinnych i słabych. Za to właśnie doceniamy Punishera - jest karą, która przychodzi sprawiedliwie, gdy wszystko inne zawodzi. Jest uosobieniem tej części nas, która mówi, że sprawiedliwość musi zatriumfować. Jest symbolem tego, że nikt, kto jest winny, nie ujdzie kary. Ennis zniszczył ten wizerunek. W Punisherze Ennisa brak człowieczeństwa, brak smutku, brak głębi postaci. Punisher Ennisa jest psychopatycznym mordercą w psychopatycznym świecie, gdzie nie ma potrzeby bronić niewinnych, gdyż niewinnych nie ma. I tego mu nigdy nie wybaczę. Jednak pośród tej całości nieudanej serii znajdują się iskierki nadziei. W trzecim zeszycie trzeciej serii pojawia się gościnnie Daredevil. Podczas tego krótkiego, acz owocnego, spotkania można odkryć kunszt i geniusz Ennisa - otrzymujemy bowiem doskonałą analizę psychologiczną obu postaci i z zapartym tchem wczytujemy się w każdy kolejny kard. Niestety, jest to jedyny moment, gdy seria zapiera nam dech w piersi. W serii czwartej geniusz ten pojawia się ponownie w zeszycie 6. Zostajemy na nowo uraczeni głębią postaci Franka i jego kodeksem honorowym. Niestety, dwa dobre zeszyty na 19 przeczytanych to kiepski bilans dla jakiegokolwiek komiksu, zaś dla dzieła Ennisa w szczególności. Żeby jednak oddać sprawiedliwość Marvelowi, trzeba zwrócić uwagę na jedna wspólną rzecz, która zachwyca w każdym czytanym numerze. Są to mianowicie dopracowane i artystycznie zrobione okładki. I tylko one.

Drugim powodem mojego sięgnięcia po "Punishera" jest umieszczenie przez wydawnictwo Mandragora tego właśnie tytułu na swojej liście zapowiedzi. W całym natłoku tytułów, którymi zostajemy zalani, trzeba zacząć wybierać. Pisząc tą recenzję, chciałem pomóc wam w podjęciu decyzji, czy warto pokusić się na fundowaną nam serię. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że Mandragora chyba przejedzie się na fali popularności Ennisa. Planowany przez nią "Fury" nie przeszedł mi przez gardło, zaś "Punisher" jest ciężkostrawny. Ja oba te tytuły będę omijał z daleka, kiedy pojawią się w sprzedaży. Wam z dobrego serca radzę to samo.

Klos