"Sędzia Dredd": "Fetysz"

Tego właśnie oczekuję po takiej serii jak mistrzowie komiksu. Prezentacja artystów, którzy nie są bliżej znani u nas w kraju, a którzy są warci tego by się nimi zainteresować. Tak właśnie jest w przypadku Fetysza. Już nawet pobieżne przeglądnięcie tego komiksu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z dziełem niebanalnym. Po pierwsze, to nie jest narysowany komiks, to jest komiks NAMALOWANY. Do tego wszystkiego jest on namalowany przepięknie. Z niezwykła pieczołowitością i starannością, naprawdę robi wrażenie. Niektóre kolory są użyte w dość ryzykowny i brawurowy sposób, ale to jest ryzyko, które popłaca. Ponieważ cała historia toczy się wokół voodoo, magii i czarowników. Kolorystyka w pełni oddaje pewnego rodzaju "nierealność świata" nawiązując do estetyki narkotycznej psychodelii z lat siedemdziesiątych. Taki zabieg powoduje, że magia wręcz zionie z każdego kadru. Do tego dodajmy niezwykle starannie skomponowane strony. Układ kadrów nie pozostawia wątpliwości, że plansze są pomyślane jako kompozycyjna całość. Mnogość szczegółów powoduje, że należy się trochę przyjrzeć, aby zawarta treść stał się czytelna. Jednak w przypadku tego komiksu nie jest to wadą, ale zaletą. Grzechem byłoby przeczytać go w krótka chwilę. Należy się nim delektować w skupieniu i powoli. Najlepiej siedząc sobie wygodnie w lekko przyciemnionym pokoju z niezbyt narzucającą się muzyczką w tle.

Wtedy z zamalowanych kartek, niczym dym z wonnych, magicznych ziół, zacznie powoli wyłaniać się historia pełna strachu, krwi, zemsty, porachunków, voodoo, wampirów, dzikiej przyrody, Afryki, czarowników, klątwy, zombie i szamanów. Do tego mamy okazję zobaczyć jak poradzi sobie Sędzia Dredd na bezdrożach sawanny (i to bez motoru). No i mamy niewątpliwość przyjemność poznać niekoronowaną gwiazdę tej historii mianowicie niejakiego Devlina Waugh'a. Najemnego egzorcystę Watykanu, który podczas jednej ze swoich misji uległ cokolwiek nieprzyjemnemu wypadkowi, który uczynił go... wampirem. Nie przeszkadza mu to jednak cieszyć się życiem ("och, wciąż lubię pyszne jedzenie i dobre wina - bez nich życie byłoby piekłem! Ale by przetrwać muszę pić krew"). Jest to niezwykle barwna i gościnna postać ("Może nie jesteś szczególnie miłym gościem, ale nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym okazał się niemiłym gospodarzem"). Obdarzona wyśmienitym gustem, dobrym smakiem, nienagannymi manierami ("wezmę kąpiel, przygotuję kilka ciasteczek na podwieczorek") i wysublimowanym poczuciem estetyki ("Nawet byłbym skłonny podziwiać ich wytrzymałość, ale zraża mnie ich brak higieny osobistej").

To wszystko jest podane jak przystało na serię Mistrzowie Komiksu w twardej okładce na kredowym papierze pięknymi kolorami. Niestety też, ostatnio jak zwykle, jeśli chodzi o wydawnictwa Egmontu, są drobne "ale". Chodzi o czcionkę. Chyba już nie ma co liczyć na to by Egmont zechciał używać ręcznej do wypełniania dymków w swoich komiksach, ale można chyba liczyć na to, by dobierał sensowniejsze czcionki, szczególnie do ekskluzywnej bądź co bądź serii mistrzowie komiksu, bo ta która została użyta jest dość irytująca. Drobne to w sumie niedociągnięcie, ale podobno diabeł tkwi w szczegółach.

kamil.macejko

Scenariusz: John Smith
Rysunki: Siku
Wydawca: Egmont Polska 2002
Format A4, 86 stron
Cena: 29,90 zł